Zapytałam męża, o czym powinnam napisać artykuł. Uśmiechnął się szelmowsko pod nosem i rzucił: Jak to o czym, o wibratorach! Na początku miałam odruch, żeby go szturchnąć w ramię, ale później przypomniałam sobie serial „Grace i Frankie”. Właśnie w nim poruszano bez pruderii ten temat.
Sama mam 50 lat na karku, więc stwierdziłam, a dlaczego nie. U nas nadal jest to temat tabu. Ciągle jesteśmy wbijane w to tabu, że nie powinno się rozmawiać o temacie własnych chwil z przyjemnością. Czy my na nią nie zasługujemy? W naszych domach nawet wśród przyjaciółek ten temat jest tak tajemniczy, jakby to było coś więcej niż zdrożnego. Byłyśmy wychowywane w domach, gdzie matki nie rozmawiały z przyjaciółkami czy córkami na wiele tematów intymnych. Jakbym zapytała swoją matkę, to by się pewnie spluła nad kawą. Gdy zapytałam przyjaciółkę, zaśmiała się w słuchawce i zapytała, skąd taki pomysł, żeby pisać o czymś tak sprośnym.
No właśnie, dlaczego zaraz wibrator wrzucamy w worek z napisem : rzeczy fuj i be. Jesteśmy coraz bardziej nowoczesne, a nadal rozmowa o bieliźnie ledwo przechodzi nam przez usta. A przecież temat wibratora śmiało możemy położyć na tej samej szali, co rozmowy o stringach, płynach do higieny intymnej czy o naszych fantazjach. Dlaczego zatem rozmowy o kawałku wibrującego plastiku budzi w nas taki niepokój?
W telewizji zaraz po 22giej z reklam wyskakują nam „płonące konary”, więc może czas umieścić reklamy też z działu pt. przyjemności dla kobiet? Jak to jest z nami? Temat ten jest przemycany dla nas w filmach. Choćby wibrujące majtki w „Brzydkiej prawdzie”. Jednak czy my potrafimy mówić otwarcie o tym, czego pragniemy i co nas kręci? Czy jesteśmy jak postać z tego filmu, kobieta, która nie wie, co dla niej może być też dobre? Mówimy, że nasz facet nie spełnia naszych oczekiwań, ale czy potrafimy otwarcie mu powiedzieć, że bez jego słów, że bez jego odpowiedniego zapachu czy też innych dodatków, gra wstępna może trwać i trwać, że nawet jeśli jego „konar płonie” to w nas wieje zimą, to nasze motyle w brzuchu jeszcze nie wyszły ze swoich kokonów. Jesteśmy takie wygadane, ale ciągle brakuje nam słów.
Rozmawiając z córką czy synową zawsze im mówię, że mają dbać nie tylko o swoje ciało, ale też o duszę. To ona nas nakręca. Gdy akceptujemy się w całości i nie boimy się mówić, o tym, czego nam trzeba, to świat nam daje dokładnie to, czego szukamy. Nie możemy udawać, że to dla nas nie jest ważne. Mamy prawo czuć pożądanie. Mamy prawo mieć nastrój na te a tet ze swoim mężczyzną według naszych zasad i pragnień. Nie jesteśmy tylko przedmiotem do zaspokajania pragnień drugiej osoby. Mamy prawo być „na górze”, brać sprawy we „własne dłonie”. Mamy też prawo do bycia świadomą, że masz prawo mieć w szafce własnego „pocieszacza”, „rozpieszczacza” czy jak tam nazwiesz swój wibrator. Może jeśli zaczniemy to traktować normalnie to temat tabu zniknie.
Mężczyzna chodzi do sklepu po prezerwatywy tysiąca smaków, z wypustkami i bez. Tak samo mamy prawo iść po wibratory czy inne drobne przyjemności. To coś, jak nowa sukienka, jak najlepsza słodka przekąska, coś dla ciała i ducha. Odrobina rozpieszczania na własnych warunkach. Zatem, jeśli będziesz myślała, co kupić siostrze czy przyjaciółce, a może i dla siebie, wybierz się na choćby wirtualne zakupy. Przyniosą Ci go do domu. Sama wybierzesz, co dla ciebie najlepsze. Może przekonasz się, że ten owoc dotąd zakazany nie jest taki „be i fuj”, jest wręcz w stylu „mrrr”. Jakby co dajcie znać, czy u was tabu właśnie znika. Im więcej z nas się uwolni od obaw, tym więcej z nas będzie się tajemniczo uśmiechało, a pamiętajcie, że nasze uśmiechy z tych, co to kryją się w oczach, działają na facetów najmocniej.
Fot. Pexels