Temat comiesięcznego krwawienia od lat pozostaje czarną magią dla nie menstruującej części społeczeństwa. Nie zliczę, ile razy w latach szkolnych, szybko sięgałam po podpaskę do plecaka, aby wepchnąć ja głęboko w kieszeń i przemknąć – najlepiej niezauważona – do łazienki. Choć wydawałoby się, że czasy się zmieniają, to w wielu kręgach społecznych menstruacja wciąż jest tematem tabu. I nie mówię tu o tajemniczych, egzotycznych krajach – aby podać przykład, nie trzeba daleko szukać. Zastanów się, ile nie menstruujących osób (a nawet i tych menstruujących!), w twoim otoczeniu, jest w stanie podjąć temat bez grama krępacji? Po chwili refleksji, wychodzi na jaw przykry fakt – kobiecość to wstyd. Akceptujemy krew w filmach czy grach, ale nie mówimy o tej najbardziej naturalnej.
Choć jest to nieoderwalna część naszej codzienności, pozwalamy sobie myśleć, że jest ona zbędna. Marnuje nam wakacje, bo nie popływamy w basenie. Rujnuje sesję treningową. Niszczy wielkie dni, bo nie przetańczymy całej nocy na ślubie siostry. A przecież kobieca menstruacja to rdzeń ludzkiego istnienia! Warto zatem spojrzeć z innej strony – jest to znak, że nasz organizm funkcjonuje prawidłowo, czas odświętny i duchowy, moment na
oddech i regenerację.
Obrzędy związane z kobiecym krwawieniem nieobce są tysiącom naszych prababek. Jednym z nich było stawianie “chat menstruacyjnych” (inna nazwa: “czerwony namiot”), do którego kierowane były kobiety podczas miesiączki. Był to czas wstydu i izolacji od społeczeństwa. Taki zwyczaj praktykowano np. w części społeczeństw nepalskich, etiopskich, mikronezyjskich czy kolumbijskich. W społeczeństwach rdzennych Amerykanów natomiast, krwawiące kobiety były uznawane za najwyższe kapłanki – wizje, których doświadczały w namiotach, służyły jako wskazówki dla całej ludności.
We współczesnych czasach, kobiety przywracają koncept czerwonego namiotu w formie spotkań umożliwiających wspólne spędzenie czasu, podzielenie się refleksjami, czasem wspólnym śpiewem czy tańcem. Odrzucają wstyd i zastępują go kobiecą siłą. Jednak, mimo najszczerszych starań, silnie duchowe i transformacyjne aspekty miesiączki nie zrekompensują doświadczanego w tym czasie bólu. W teorii – jest “tylko” rezultatem nadprodukcji hormonów, koniecznych do złuszczania błony śluzowej w macicy i jej intensywnych skurczów. W praktyce – sprawcą frustracji i wielu kłótni, a przede wszystkim poczucia słabości.
Społeczeństwo uparcie nam wmawia, że mniejsza produktywność to karygodny postępek, więc boimy się przyznać do trudności, jakich doświadczamy. Mimo to, coraz więcej krajów sprzeciwia się tej krzywdzącej narracji i wprowadza urlopy menstruacyjne. Jest to jeden (bądź więcej) dzień na odpoczynek dla osoby podczas okresu. W Japonii taki przepis funkcjonuje już 75 lat! Pierwszym krajem europejskim, który zdecydował się na ten krok, była Hiszpania. W naszej ojczyźnie już kilka firm wprowadziło taką możliwość w swojej polityce pracy, ale przepisy konstytucyjne milczą. Może to szansa dla Polski, aby w końcu została pionierką w zmianach poprawiających dobrobyt?
Fot. Pexels