Wstydzę się…

kompleksy

„Ale ubierz się ładnie, bo idziemy na obiad do babci, coś Ty wymyśliła z tym kucykiem”

„Masz tłuste włosy i coraz więcej pryszczy, może kup sobie coś na to, źle to wygląda”

„W pewnym wieku nie wypada już w dwuczęściowym kostiumie, sama rozumiesz”

„Widziałaś jakie ona ma rozstępy? Coś strasznego”

„Ten strój bardzo niekorzystnie podkreśla to czego nie powinien u Ciebie, a chciałaś chyba ukryć swoje niedoskonałości”

„Nie wypada z tak dużym dekoltem”

„Ta to chyba w ogóle wstydu nie ma, patrz jak się ubrała i jeszcze żre ciasto”

Wstydzę się.

I do pewnego momentu nie rozumiem dlaczego się wstydzę, ale wielokrotnie czuję się tak jakbym stała na ogromnej scenie, przed oceniającymi mnie wiecznie ludźmi. Czasami liczę na to, że uda mi się prześlizgnąć i nie zauważą dodatkowych kilogramów wypływających boczkami, odrostu, którym nie miałam czasu się zająć czy braku makijażu. Ale oczywiście zawsze, ale to zawsze sytuacje układają się tak, że w osiedlowej Żabce, na końcu świata, o 7:00 rano z psem, kiedy to nie ma prawa być tam nikogo, stoję z nieumytą buzią i tłustymi włosami po kawę, w jednej ręce trzymając kupę czworonoga, z oddechem niczym nieowianym eukaliptusową nutą, spotykam byłego. Z nową partnerką. Wyszła właśnie od fryzjera, makijażysty i pachnie tak, że mam ochotę się do niej przytulić. Wyciąga rękę, zbytnio uśmiechnięta, bo widzę te piękne białe zęby i przedstawia mi się rzucając: Hej, jestem Monika. Oczywiście, że jesteś Monika. Ja jestem bezdomnym. Wracają właśnie z domówki i jeszcze nie spali, mówi mój były. Rozpoznaję jego perfumy i lekko pijany, zmęczony wzrok i przypominam sobie jak mnie zdradził. Przyłapany przyznał się, że nie mógł postąpić inaczej, bo tak się zapuściłam.

Scena jest ogromna. Po takich sytuacjach nie pozwalam już sobie na wyjścia do sklepów bez makijażu, a jeśli naprawdę nie mam siły to zakładam maseczkę. Niech będzie coś pozytywnego z tej pandemii! Mam wtedy pewność, że nikt mnie nie rozpozna, bo dodaję czapkę i jest super. Ale te kilogramy to chyba moja największa udręka. Tak bardzo wstydzę się swojego ciała, że niejednokrotnie zasłaniałam je, ukrywałam przed nimi, przed tą publicznością i przed sobą samą. Udaję, że pewne jego elementy nie istnieją. Dobieram starannie wyszczuplające ubrania, szersze bluzki czy dopasowane odpowiednio spodnie. Patrzę czasami w lustro na to, co widzę i otwieram szerzej oczy, po czym zaciskam je bardzo mocno i czasami pozwalam niejednej łzie polecieć po policzku. Później otwieram je znów, otrząsając się z tego mazgajstwa (bo przecież to tylko i wyłącznie moja wina i są większe problemy na świecie) i obiecuję sobie, że już od tego poniedziałku na pewno się uda. Ale nigdy się nie udaje.

Mam w głowię wizję i wyobrażenie siebie, którą akceptowałabym w pełni i czasami wyobrażam sobie, że osiągam ten stan i lubię to jak wyglądam. To musi być takie kojące. Taki spokojny, dobry moment. Czytam jednocześnie wszelkie dostępne porady o tym jak zaakceptować swoje ciało i niejednokrotnie jeszcze bardziej się frustruję na siebie i na nie, bo zwyczajnie nie umiem. Zmieniło się tak bardzo przez ostatnie lata, od stóp do głów – dosłownie, bo jeśli owe „głów” nie zostanie poddane koloryzacji to po prostu będę siwa. Istna białogłowa i nie ma to związku z XVIIwiecznym określeniem zamężnej kobiety.

Zdziwienie na moim czole przybrało postać trwałą, mimo iż nie jestem zdziwiona cały czas moje czoło i zmarszczki na nim jawią się inaczej. Zmagająca się ze stresem i niespaniem. Twarz pozostawiła też permanentną, widoczną zmarszczkę między brwiami, która nie chce się wyprostować i chodź zwą ją lwią i próbuję wmówić sobie, że to tak jak mój znak zodiaku, to nie mogę na nią patrzeć. Wyglądam groźniej i smutniej niż 10 lat temu. Mam podkrążone, szare oczy, bo nie umiem wyspać się na zapas czy na zawołanie, kiedy ktoś mi daje tę szansę. Chociaż kuszą mnie wokół wiecznie młode twarze na billboardach, w telewizji, pod domem na witrynie salonu medycyny estetycznej. W kilka sekund mogłabym tak wyglądać. Jeden zastrzyk. Jedna tabletka dziennie. Jeden trening 20minutowy z prądem i ciało będzie boskie. Tak niewiele trzeba, tak krótki czas i już będzie dobrze, ukoję swój niepokój i odnajdę szczęście w perfekcyjnym wyglądzie. Ubiorę się później w skafander i pójdę na fale, nie mam pewności jakie, ale ktoś poroluje moje ciało mocno jakimś cudownym sprzętem i będzie już szczupłe. Bo takie ma być, tak? Bo to oznacza w mojej głowie boskie ciało i znalezienie ukojenie życiowe.

Męczą mnie te myśli. Uciekam w telefon, przeglądam nerwowo social media, widzę co u innych. Widzę, ze dziewczyny w moim wieku doszły już do siebie po ciążach, już przecież czas – jak to mówią kiedy czasami je spotkam –  nie urodziłyśmy tych dzieci miesiąc temu. Modelki wyświetlają się jedna po drugiej, promując najnowszą modę, jesienną, a kurwa mać owinięte w skóry jak węże wiją się na wybiegach nie pomagając mi wcale, bo ja owinięta kocem z merynosów i alpak, który dostałam na święta od babci. I zajadam paluszki z solą, żerańskie, które nie pomagają wyszczupleć.

I tak mijają miesiące, lata niepokoju i stresu. Ale pewnego dnia, dzieje się coś niesłychanego i nie wiem do dziś, dlaczego przytrafia się to mnie, bo wstyd mija sierpniowego dnia, kiedy to przy hotelowym basenie pełnym atrakcji i animacji dla dzieci, niejednokrotnie zbyt głośnych i doprowadzających mnie do granic wytrzymałości – pojawia się pewna kobieta.  Obserwuję ją. Wakacje i golizna zawsze wprawiają mnie w stres, mając małe dzieci chętnie noszę je na rękach i zasłaniam się nimi, ale ciężko dźwigać dwunastolatkę i piętnastolatka. Siedzę więc pod parasolem, zasłonięta laptopem i udaję, że pracuję i patrzę na tę panią. Na oko ma 45 lat, ciemną, niemalże wiśniową karnację, hebanowe, kręcone włosy, a jej aparycja i sposób bycia aż krzyczy „jestem z południa Europy”. Latynoska tańczy w najlepsze Zumbę, myląc kroki i śmiejąc się przy tym na głos. No wariatka, myślę sobie i próbuję dalej udawać zajętą, ale nie mogę przestać patrzeć. Z leżaka basenowego, lekko nakryty ręcznikiem, patrzy na nią jej partner, mąż lub kochanek… Dostrzegam w jego spojrzeniu wszystkie te trzy role. Uśmiecha się, widząc ile radości sprawia jej taniec, odpala czerwonego Malboro i zaciąga się mocno, odwracając wzrok od niej tylko na moment, kiedy szuka popielniczki. Jest dla niego całym światem, jestem w stanie to stwierdzić po 4 sekundach zupełnie ich nie znając.

Wracam wzrokiem i ja do Latynoski, oczywiście owiana jakimś kretyńskim pareo, żeby tylko pół skrawka brzucha mi nie wyszło na wierzch i obserwuję ją tańczącą dosłownie półnago, w jaskrawym zielonym bikini, tym razem wyraźnie podekscytowaną, że załapała kroki. Ma udo spokojnie dwa razy większe od mojego, a cellulit na jej pośladkach jest dosłownie w kolorze pomarszczonym. Wiem, że nie ma takiego koloru, ale ona go właśnie tworzy. Ma niesamowicie koślawe stopy, przez co kolana uciekają jej do środka i krzywi je niebywale. Biodra szerokie, przysadziste, a brzuch pokryty gdzieniegdzie rozstępami i wszędzie oczywiście charakterystycznym dla niej tłuszczykiem i pomarszczoną, pomarańczową skórką. Ramiona dosłownie falują, a pod brodą tworzą się wałeczki, toteż wygląda jakby miała je trzy, a nie jedną. Burza loków pada co i rusz na jej pulchne, czerwone policzki. Mogłabym przysiąc, że jest gruba, ale ona nie jest gruba tylko piękna i to jedyne, o czym myślę. Zdaję sobie sprawę, że patrzę na nią zbyt zachłannie, jak na lody pistacjowe, których tyle razy w życiu sobie odmówiłam, żeby wyglądać idealnie. Latynoska nie wygląda na taką, co odmawia sobie lodów pistacjowych. Wydaje się być usposobieniem szczęścia, radości i piękna, prawdziwego, kobiecego piękna. Co do cholery?! Myślę w środku, może nawet wypowiadam to po cichu. Już snuję wyobrażenia o jej życiu, domu, dzieciach być może, chociaż nie widzę ich w pobliżu, kiedy ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ona podbiega do mnie roztańczona, uśmiechnięta i mówi: „come girl, it’s such a fun dance”!

Wstaję porażona z miejsca i w tym samym momencie spada mi z ramion pareo odsłaniając ciało przyodziane jedynie w kostium kąpielowy. W duchu cieszę się, że jestem sporo niższa od niej i od reszty, bo może nie wszyscy mnie dostrzegą, może coś mnie zasłoni, może moje kompleksy z dzieciństwa o byciu „karakanem” na coś się zdadzą i dziś bycie niskim będzie z pożytkiem dla mnie. I tak stoję na jakiejś durnej scenie, lekko skrzypiącej, w kolorze zielonym, polakierowanej dość niedawno i płonę ze wstydu nie mając gdzie uciec. Rozglądam się za byłymi, gdzieś muszą tu być. Chce mi się płakać, ale przebieram nogami obserwując prowadzącą. Latynoska wróciła jeszcze z trzema lekko przerażonymi kobietami, jednak na moje oko, po co najmniej dwóch drinkach, więc chciałam zabić je wszystkie za brak ostrzeżenia, że dziś mnie to spotka. Wypiłabym wówczas ze dwie butelki na odwagę. I wszystkie nagle tańczymy z uśmiechami na ustach. Jeszcze tego nie wiem, ale chwilę później zacznę mówić o tym momencie jako o tym dniu, kiedy przestałam się wstydzić. Zaczynam kręcić biodrami i stawiać kroki, trochę się gubiąc, ale bardzo szybko łapiąc co i jak. Prymuska to prymuska. Nawet na jebanej zumbie siedzę w pierwszej ławce i staram się jak najszybciej załapać kroki i nie wypaść z rytmu, żeby tylko było wzorowo i ktoś mnie pochwalił na koniec. Wystawił dobrą ocenę. I następuje ten właśnie moment, który nie wiem dlaczego i skąd pojawia się, spadając na mnie jak grom z jasnego nieba, a smakuje naprawdę lepiej niż pierwsze zauroczenie, arbuz w gorący dzień, niczym nieprzerywana drzemka, lody pistacjowe… Ja po prostu zapominam o całym świecie i tańczę całą sobą. Zarzucam włosy do tyłu, wiążąc je w koczek i jest mi już wygodnie i swobodnie. Uśmiecham się po raz pierwszy, wczuwam się w ten moment, zamykam oczy i obracam, podskakuję, podnoszę ręce w górę i dół. Śpiewam znaną mi piosenkę i nie chcę, aby się skończyła, bo tak mi jest tu dobrze i bezpiecznie. Tak, jest mi bezpiecznie na scenie, na oczach ludzi, pół nago.

Z każdym ruchem wyrzucam z siebie słowa i sytuacje towarzyszące mi przez całe życie, które podświadomie karmiły mój wstyd, pozwalając mu rosnąć w siłę. Wyobrażam sobie, że wypacam je podczas wysiłku i wpadają na dno Morza Śródziemnego. Jest wśród nich krytyka siostry, która często podkreślała, że nie powinnam chodzić w płaskich butach, bo moje udo i łydka wyglądają jak dwie drewniane bale, toteż z odciskami na stopach przemierzam całe moje życie w szpilkach, marząc o baletkach i trampkach. Wyrzucam też jej świadkowanie na moim ślubie i szept do pani kierowniczki z salonu sukien, którego miałam rzekomo nie słyszeć: „tu nie będzie łatwo proszę pani, ona marzy o księżniczce, ale sama pani widzi jak to wygląda, proszę jej doradzić coś co nie spowoduje, że ten dzień będzie zrujnowany, jak i wszystkie zdjęcia i wspomnienie o nim”. Wyrzucam z siebie mamę, która niejednokrotnie zirytowana tym, że inni mają większe problemy nie dostrzegała nawet, że palę papierosy, bo ktoś mi powiedział, że od nich się chudnie oraz wyszukuję w sieci tabletki, które być może mi pomogą, a opamiętuję się prawie klikając w ikonkę tasiemca, dzięki Bogu nigdy nie finalizując zakupu, a będąc tak blisko – „dziecko, są większe problemy niż twój za duży tyłek, naprawdę uwierz mi”, „no czy ty jesteś mądra?”, „czyś Ty do reszty zgłupiała?”, „Moja młodsza córeczka lubi sobie podjeść”, „Popatrz na córkę sąsiadki, jak ona świetnie wygląda, wzięła się za siebie i są efekty”.

Nie wiedzieć czemu wpada do mojej głowy Damian z 6D, z mojej podstawówki, który śmiał się, że jestem płaska jak deska i że ten stanik, który sobie kupiłam to chyba tył na przód powinnam nosić, bo łopatki wystają mi bardziej. A później dyrektor szkoły baletowej ląduje tuż za Damianem w morzu, ten sam który powiedział mojej mamie, że niestety ale przy tak dużym biuście to nie będę mogła tańczyć, a mama z dezaprobatą pokiwała głową, jakby to była moja wina, że te cycki urosły i moje marzenia o balecie legły w gruzach szybciej, niż się pojawiły. Urosły bardziej po trzydziestce, kiedy to wykarmiłam nimi dwójkę dzieci, więc miały prawo teraz skakać góra dół i w bok i mieć się zwyczajnie i naturalnie dobrze. I znów usłyszałam, tym razem od koleżanki na babskim wyjeździe do spa, że ten kostium spłaszcza mi je za bardzo. Wyjazd, gdzie wszystkie  miałyśmy odpocząć i czuć się komfortowo, nigdy nie zapomnę jak bardzo dużo mnie kosztował i jak mocno teraz ciskam go na dno rozpaczy morskich trosk.

Wyczerpujące jest to, ile niechcianych i niepotrzebnych komentarzy otrzymał mój biust, w tak różnym wieku i od tak różnych osób – tych najbliższych także, bo przecież chciały dobrze i kochają mnie i chcą jak najlepiej. Ale nie tylko piersi były tematem ocen i nieproszonych nigdy opinii czy komentarzy, wygłaszanych na temat mojej figury, aparycji, włosów czy paznokci, ale też wyborów, pasji, marzeń. Tańczyłam i wyrzucałam z siebie ból i trud i zmęczenie tych wielu lat dyskomfortu i dążenia do doskonałości aby zadowolić innych. Nigdy, przenigdy nie czułam się tak dobrze, jak przez te kilkanaście minut obok nieznajomej latynoski, tańcząc i uśmiechając się nie tylko z zewnątrz, ale też i głęboko w środku. Wiedziałam już, co mam robić. Widziałam już oczyma wyobraźni jak wszystkie wyszczuplające majtki wylądują w koszu i te uciskowe dziwne pasy i inne twory spłaszczające mój brzuch. Wiedziałam też, że powrócę na studia i dokończę to, co porzuciłam, bo „to przecież nie ma sensu, twój mąż tak super zarabia, po co się męczyć”. Ale męczące było spełnianie innych oczekiwań i życie w zgodzie z ich ideałami i wyobrażeniami o mnie. Do tego stopnia, że momentami to już nie wiedziałam, co sprawia mi radość, co mnie cieszy i co daje ukojenie i spokój.

Życzę każdej z Was tak niespodziewanie dobrych zwrotów akcji i spojrzenia na idealne piękno, bo nie zawsze jest ono ukryte w szczupłych ciałach, które serwuje nam Internet i media. I ja wiem, że każda z nas to wie w duchu i nikt nie odkrywa Ameryki tymi słowy – ani ten tekst, ani moja historia. Jedyne co jest trudne to uwierzyć, że jesteś piękna.

„Jesteś piękna”

„Nie wiem, co Ty w sobie masz, ale mam ochotę spędzać z Tobą każdą wolną chwilę”

„Twój uśmiech zaraża”

„Dziękuję, że mi pokazałaś jak czuć i nie bać się prawdziwego ja”

„Nie mogę się na Ciebie napatrzeć”

*Historia jest zlepkiem kilku sytuacji, które miały miejsce w moim życiu i mnie zainspirowały do napisania tego tekstu. Jest fikcją, acz zawierającą wiele elementów prawdy.

Fot. Pexels

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Babeczki z innej beczki

Salon kobiet

Poznałyśmy się w sytuacji, kiedy powierzono nam bardzo ciekawe wyzwanie – redagowanie magazynu i wszelkich kanałów komunikacyjnych o kobietach, dla kobiet i z kobietami…

Najnowsze posty

Osadzona, książka, obraz, kobieta

„Osadzona” Anny Matusiak – recenzja książki

Przeczytana jednym tchem jak pozostałe książki Anny Matusiak. Osadzona jest inna niż pozostałe. Ma jednak punkty styczne, ale o tym później. Tym razem Ania zabiera nas w daleką podróż. Do przepięknej Japonii. Niestety główna bohaterka nie miała okazji poznać jej piękna…

zupa TAJSKA

Zupa tajska

Zanim powiesz: to nie dla mnie, mam coś, co cię przekona. Mianowicie, zupę robi się max. 30 minut, a jest tak pyszna, że na jednej dokładce się nie skończy. Dodam, że jest tak prosta, że nawet jeśli masz, dwie lewe ręce, to dalej masz dwie, więc nie marudź.

Wyrzuty sumienia

Na pewno dopadły każdego i każdą z nas w różnych sytuacjach życia. Na pewno wywołały w nas niemiłe uczucia i zapewniły stres i nieprzespane noce. Wyrzuty sumienia, bo o nich mowa – czy rzeczywiście warto się nimi przejmować? Czy pozwolić im na wprowadzanie zmian w naszym życiu?

zielona sałatka z bobem

Sałatka z bobem

Pyszna i kolorowa sałatka z młodym bobem, świeżymi warzywami i oliwkami to idealna przekąska na ciepłe, letnie dni. W okresie zimowym, gdy brakuje świeżego bobu, można użyć tego mrożonego. Sałatkę z bobem warto podać w towarzystwie aromatycznego sosu, na przykład zielonego sosu na bazie jogurtu greckiego. Nada naszej potrawie wyjątkowego smaku i sprawi, że będzie się pięknie prezentować.

Weekendowa wycieczka

Cudze chwalicie — swego nie znacie — mówi stare przysłowie. Często szukamy miejsc do wypoczynku w dalekich zakątkach świata, a nie wiemy, że całkiem niedaleko są miejsca, które warto zobaczyć i gdzie można odpocząć. Dziś proponuję wycieczkę do Lichenia.

Piotr Krysiak Dziewczyny z Dubaju 2

Dubaj jest w nas

Od dłuższego czasu przyglądam się zamieszaniu, jakie wywołała publikacja książki Piotra Krysiaka Dziewczyny z Dubaju 2 – zamieszaniu, dodajmy, nieco wykreowanemu przez autora, który akurat w dziedzinie marketingu ma sporo talentu i doświadczenia. Ostatnio Audioteka.pl wycofała ze sprzedaży wersję audio tej publikacji, tłumacząc to zbyt dużymi kontrowersjami, jakie budzi tytuł (być może taką decyzję wymusił nowy właściciel Audioteki.pl, czyli Wirtualna Polska, który nie chce kłopotów na samym starcie).

Z potrzeby bliskości

Każdy z nas posiada określone potrzeby i dąży do ich zaspokojenia. Jedną z nich jest potrzeba bliskości, która u dzieci w gruncie rzeczy gra pierwsze skrzypce. Z tym że ta potrzeba nie znika, ale pozostaje w każdym z nas — również w dorosłości. Niektórzy zaspokajają ją, wchodząc w związki formalne lub nie. Inni, tworząc sieć przyjaciół, z którymi starają się utrzymywać bliższy kontakt, czasami przypominający wręcz relację, jaka łączy rodzeństwo.

Babeczki z innej beczki

Masz pytanie?
Skontaktuj się z nami