Nie zdążyłam z Tobą się pożegnać. Nie zdążyłam wziąć Cię za dłoń, na której miałeś wypisane tyle lat ciężkiej pracy. Nie mogłam pogłaskać Cię po Twoim pulchnym policzku. Nie zmierzwiłam Twoich włosów, żeby Ci dokuczyć, jak to mieliśmy w zwyczaju zrobić. Odprowadziłam Cię tylko w ostatnią podróż… Ciągle mam wrażenie, że to było wczoraj, choć w rzeczywistości minęło trzydzieści lat.
Nie jestem już Twoją małą dziewczynką. Jest ze mną już tylko syn, który odlicza lata, odkąd Cię tu nie ma. Widziałeś go. Dotknąłeś jego maleńkiej rączki, mówiąc do mnie tamtego dnia: „Nie martw się skarbie. Będzie wszystko dobrze”.
Och, skąd wiedziałeś? Czy już czułeś, że za zakrętem czeka to, co miało mi Cię zabrać? Tyle pytań. Tyle brakujących odpowiedzi. Zawsze marzyłeś o wnuku. Śmiałeś się, że drzewo zasadziłeś, dom zbudowałeś i tylko marzysz o maluszku, który napełniałby Ci fajkę. Ciągle to słyszę w moich uszach. Ciągle widzę błysk w Twoich niebieskich oczach, które odziedziczyła po Tobie – Twoja wnuczka. Byłbyś z niej dumy, bo zawsze chciałeś, żebym ruszyła w nieznane. Teraz ona to robi. Los bywa dziwny. Tak mało mówiłeś, a ja mam wrażenie, że zostawiłeś we mnie miliony słów. Chowają się w lesie, gdzie przed każdym grzybem widzę jak mówisz do mnie: „Tak, tam pod brzozą czeka na ciebie pewnie kozak”.
Słowa chowają się, gdy szlifuję drewno, bo zawsze pachniałeś lasem. Chowają się w każdej wypitej przeze mnie lampce wina, bo przez lata robiłeś je z naszych wiśni. Chowają się w każdej cebuli, którą jadłeś jak jabłka.
Ostatnio usłyszałam, wiesz od kogo, że nigdy Cię nie kochałam. A skąd oni mogą wiedzieć, co ja czuję? Czy siedzą w moim sercu lub duszy? Nie mają pojęcia, jak to było… Syn maleńki, jak kilo cukru, walczący o życie i Ty tam łapiący ostatni oddech. Chwilami mam wrażenie, że to ja Ci tę drogę wyprosiłam u tych, którzy zabrali Cię do nowego świata. Wiesz, wtedy była pełnia księżyca. Do mojego pokoju wpadała jego poświata, a ja siedziałam na łóżku tak cicho. Byłam po rozmowie z nią. Krzyczała. Była taka zła, że nie otworzyłeś jej drzwi. Jej krzyk zawsze ciął jak brzytwa. Nie rozumiałam jej i do dziś nie umiem. W tamtej chwili zadrżałam. Nie wiedziałam, gdzie szukać jeszcze nadziei i wypowiedziałam w eter słowa: „Wybierajcie, on albo on. Nie dam rady. Pomóżcie…”
Rano, gdy się obudziłam w pokoju zapachniało choinką, choć do świąt było jeszcze daleko, a ja wiedziałam, że przyszedłeś się ze mną pożegnać… Powiedzieli mi to dopiero wieczorem. Nikt nie miał odwagi, a ja przecież to już wiedziałam, bo gdy zobaczyłam, że synek się odłączył cudem z respiratora, zrozumiałam, że podarowałeś mu swoją nić przeznaczenia. Nigdy Ci za to nie podziękowałam. Całuję tę nić i splatam, bo ona delikatna taka. Wiesz, że on żyje na przekór losowi. Wiesz, że zaprzecza lekarzom. Wiesz, bo jestem pewna, że się nim opiekujesz. On ma z Ciebie tak wiele. Tak samo się śmieje i lekko zamiata nogą. Nie lubi tych samych potraw, co Ty…
Och, jaki byłbyś też dumny z tego, że drugi z moich synów ostatnio pokochał na zawsze swoją kobietę. Nauczyłeś mnie rozumieć świat, przyrodę, muzykę. Nauczyłeś, choć zazwyczaj nie było nam łatwo. Muszę wierzyć, że wiesz, że zawsze byłeś i jesteś kawałkiem mnie. Muszę Ci to dziś napisać, bo noszę ranę, która nie może się zabliźnić… Choć myślę, że już czas. Ślę Ci promień słońca, kropki biedronki i wiatru garść. Niech Ci przypominają mnie, bo Ty dla mnie jesteś wszędzie.
Twoja córka, która ponoć Cię nie kocha…
Fot. Pexels