Babcia
Była jedną z najukochańszych dla mnie osób na świecie. Miała serce tak pełne miłości, że mieściła w nim tych wszystkich, których inni nie chcieli. Przyjmowała mnie do siebie pod ciepłą pierzynę, gdy rano decydowałam się nie iść do szkoły, bo stres przed odpytówką był zbyt wielki…Chowała przed tatą, gdy niespodziewanie akurat do niej podjechał, żeby się nie wydało, że wagaruję…
Nauczyła mnie robić pierogi i knedle, gdy miałam chyba pięć lat.
Ten dzień pamiętam już nieco niewyraźnie. Wracałam z liceum drogą prowadzącą prosto do mojego domu. Z naprzeciwka zobaczyłam znajomy samochód rodziców. Uradowana wsiadłam, gdy się przy mnie zatrzymali. Jednak moja radość nie trwała zbyt długo, bo na pytanie o to, gdzie jadą odpowiedzieli, że do szpitala, do babci.
Zobaczyłam ją za przeszklonymi drzwiami oddziału intensywnej terapii, podpiętą do różnych kabelków i kroplówek. Na monitorze widać było unoszące i opadające linie będące obrazem jej gasnącego już serca. Po chwili linie przestały się podnosić i zamieniły się w prostą. Babcia odeszła. Zdążyłam tylko w myślach wyszeptać ” do zobaczenia”, a potem gorące łzy zalały mi twarz.
Mama
Ten sam szpital kilkanaście lat później…Znowu intensywna terapia i znowu najbliższa mi kobieta – przyjaciółka i mama – dwa w jednym. Znów niezliczona ilość kabelków. Miarowy oddech z respiratora unosił jej klakę piersiową mocno w górę po to, by za chwilę opadła płasko na łóżko. Na zmianę z siostrą głaskałyśmy jej cudownie gładką rękę. Łapałam chwile. Niezadowolona z życia pielęgniarka naskarżyła doktor, że przeszkadzamy i kazała nam wyjść. Wyszeptałam mamie do ucha ” do zobaczenia” i pocałowałam w ten najukochańszy na świecie policzek.
Ze szpitala zadzwonili za niecałe cztery godziny. Mama odeszła.
Dziecko
Byłam w szóstym tygodniu ciąży. Czwartej. Chcianej i oczekiwanej. Położyłam się z chłopcami na poobiednią drzemkę. Miałam sen, że straciłam dziecko. Obudziłam się i poszłam do łazienki, by przekonać się że sen stal się rzeczywistością. Zobaczyłam zaczątek mojego syna lub córki. Na izbie przyjęć dyżurny lekarz wykonując mi USG powiedział, że płodu nie ma.
Dziewczyna
Było około 15tej, gdy odebrałam telefon, który nie powinien nigdy zaistnieć.
Dobrze znajomy mi głos wykrzykiwał do słuchawki:”- Dorota, mieli wypadek, biegnę tam. Mówili, że najgorzej jest z dziewczynką. Jest nieprzytomna.”
Dziewczynka, a w zasadzie 15-letnia dziewczyna walczyła jeszcze dwa tygodnie, po których odeszła tam, gdzie jest wiecznie szczęśliwa. Podczas ostatniej wizyty w szpitalu powiedziałam jej wychodząc „do zobaczenia”.
Śpieszmy się
Wczoraj ustalałyśmy z siostrą, co zrobimy przy grobach. Każdy z nich jest częścią mojej historii. Dlatego na nowo przypominam sobie słowa księdza Twardowskiego, by „spieszyć się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą”. Zdecydowanie za szybko.
Taka perspektywa mocno mnie prostuje i pomaga jeszcze bardziej docenić to, co mam. Pomaga mi też zamknąć usta, zamiast wydać z siebie (możliwe, że nawet uzasadniony) krzyk na dziecko, czy inną bliską osobę. Pomaga mi porzucać drobiazgowość, która w obliczu minionych sytuacji wydaje się być zupełnie nieważna. Przypomina mi, by częściej brać na kolana, częściej przytulać i mówić kocham tym, którzy jeszcze są. Zastanawiam się też, dokąd zmierzam. Czy jestem na tej właściwej drodze? Czy nie zboczyłam z kursu w świecie, który tak wiele różnych dróg codziennie nam oferuje. Chwytam w sercu to, co mam i czego pewna już jestem.
Tym zaś, którzy są jeszcze w fazie poszukiwań dedykuję słowa z najpiękniejszej księgi świata: ” Szukajcie, a znajdziecie.”
Fot. Pexels