Gdy się mówi chemia, najpierw kojarzy mi się związek miłosny. Gdy iskrzy, rumieńce występują na policzki, motyle fruwają w brzuchu, łaskocząc na oślep. Dopiero po chwili refleksji wracam do skojarzenia fundamentalnego: szkoła. Tu już motyli ani nie odczuwam, ani nie widzę. Mroczków żadnych przed oczami również. Od niedawna jednak, chemia kojarzy mi się z cudowną feministyczną książką „Lekcje chemii” Bonnie Garmus, autorki, której droga do bycia bestsellerową pisarką była długa i kręta. Jednak za pomocą lekcji chemii udowodniła, że każda z nas jest wyjątkowa i może osiągnąć wszystko, co sobie postanowi! Brzmi jak magia, a nie chemia? Otóż to! I w tym tkwi cały sekret czarostwa i sprawczości, między którymi śmiem stawiać znak równości.
Czytając powieść Garmus raz po raz targały mną emocje. Od zachwytu, poprzez zniecierpliwienie, aż po wstręt i wstyd. Już się tłumaczę, wszak to opowieść wybitna i obyczajowa zarazem. Skąd zatem tem wstręt i wstyd? Najpierw jednak przybliżę króciutko fabułę, zachęcając cię do sięgnięcia po ten tytuł. Elizabeth Zott jest chemiczką i niezwykle śmiałą kobietą. Jej uroda powala i bardzo często nie działa na jej korzyść. Uważa, że nie istnieje kobieta przeciętna. Każda z nas ma bowiem swoje pasje, talenty i ultra moce. To ostatnie dodaję od siebie, ale wierzcie mi, bohaterka Garmus z pewnością by mi teraz przytaknęła. Jest połowa lat 50. i jej koledzy z całkowicie męskoosobowego zespołu naukowców w Instytucie Badawczym Hastings prezentują bardzo nienaukowe podejście do kwestii równouprawnienia płci. Wszyscy z wyjątkiem jednego: to Calvin Evans, nominowany do Nagrody Nobla i słynący z pamiętliwości samotny geniusz, który zakochuje w umyśle Elizabeth. Co skutkuje autentyczną chemią. No cóż i tu zaczynają się schody. Tak znajome wielu kobietom. Parę lat później Elizabeth Zott jest nie tylko samotną matką, ale i – dość niechętnie – gwiazdą kulinarnego programu numer jeden całej Ameryki: Kolacji o szóstej. Jak dalej pisze wydawca na okładce: Jej niezwykłe podejście do gotowania („Do łyżki stołowej kwasu octowego dodajemy szczyptę chlorku sodu”) staje się zaczątkiem rewolucji. W miarę jednak jak rosną zastępy jej sympatyków, rośnie też grupa niezadowolonych. Okazuje się bowiem, że Elizabeth nie uczy kobiet po prostu gotować, robi znacznie więcej; ośmiela je do zmiany status quo.
A teraz wróćmy do mojego wstrętu i wstydu. Wiesz, gdy fabuła książki jest osadzona w latach 50-tych ubiegłego wieku, a zachowania mężczyzn, opisane na kartach powieści często są żywcem wzięte z lat dwudziestych wieku obecnego, to zaczyna coś zgrzytać. Czy zdarza ci się czuć wstyd? Gdy ktoś pozwala sobie na zbyt wiele wobec ciebie bez twojej zgody? To się nadal zdarza. Spojrzenia, intencje, słowa. Ocenianie, podważanie kompetencji, pozwalanie sobie na traktowanie cię przedmiotowo tylko dlatego, że jesteś kobietą? To pytanie retoryczne. Ważniejsze, oczekujące na odpowiedź brzmi: jak długo jeszcze?
Podobnym problemem zajęła się znakomita polska aktorka, Joanna Brodzik. Wyprodukowała bowiem i zagrała w fenomenalnej sztuce „Wstydź się”, którą możesz zobaczyć w warszawskiej Scenie Relax, ale i np. w Łodzi. Na scenie Joasi towarzyszy wspaniała Beata Kawka. Ten duet zmiata z nóg. Czym? Słodko-gorzkim poczuciem wstydu, który uświadomisz sobie oglądając spektakl. I wiesz, że to jest genialne?! Masz niezwykłą okazję do akceptacji i utulenia wstydu. Po to, by na wieki się z nim pożegnać. Po każdym spektaklu widownia otrzymuje prywatne spotkanie z twórczyniami i zaproszonymi gościniami, by nad tym wstydem popracować. Terapia sztuką? Tylko tu!
Ja jako autorka książki „Prezydentka” miałam ten zaszczyt, by wyjść na scenę i obok Joanny Brodzik wejść w dialog z widownią, wypełnioną po brzegi kobietami, z których każda miała w sobie coś, za co się wstydziła. I wiesz, że niepotrzebnie.
Wstyd zniewala. Mocno hamuje działania, sięganie po marzenia i bardzo gorzko smakuje. I tu wracam do mojego równania, w którym chemia = magia = fizyka kwantowa = życie. To równanie to nic innego jak algorytm zwany spełnianiem marzeń i świadomym praktykowaniem siebie. Czyli owy sekret, o którym wspomniałam nieco wyżej. Pozbycie się wstydu, podniesienie głowy, uwierzenie, że jesteś tu i teraz wystarczająca i wyjątkowa i bycie wdzięczną za siebie samą działa jak wyrzutnia rakietowa. Jeśli chcesz, spróbuj po przebudzeniu, przez najbliższe siedem dni, patrząc przez okno lub w lustro, powtórzyć: „Jestem marzeniem wszechświata. Wypełnia mnie radość i wdzięczność”. Zobacz, co się stanie po siedmiu dniach. Może magia?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną swoimi magicznymi spostrzeżeniami, zapraszam do kontaktu. A póki co, uwierz, że jesteś super. Tak, ty!
Polecane książki:
„Lekcje chemii” Bonnie Garmus, wyd. Marginesy
„Prezydentka” Marika Krajniewska, wyd. Papierowy Motyl
„Magiczne formuły. Jak wzmocnić siłę” Arin Murphy-Hiscock, wyd. Kobiece.
fot. materiały promocyjne