To była bardzo deszczowa, październikowa niedziela, którą zapamiętam do końca swojego życia. Dzień w którym mój bratanek miał wracać do swojej mamy, mieszkającej za granicą. Przyjechałam do rodziców, aby się z nim pożegnać przed podróżą i kiedy mnie przytulił przeszło mnie dziwne uczucie, przez ułamek sekundy pojawiła się w mojej głowie myśl, że zrobił to w taki sposób, jakby to był ostatni raz. Szybko odsunęłam tę straszną myśl od siebie. Marcel pojechał. Po bardzo krótkim czasie zadzwonił mój brat, że jego syn miał wypadek w drodze do domu i zapytał czy pojadę z nim do szpitala. Oczywiście, bez wahania się zgodziłam, gdyż miałam z Marcelem bardzo dobrą relację od wczesnego dzieciństwa. Po drodze brat mówił, że dostał wiadomość od mamy mojego bratanka, że obrażenia nie są rozległe. Najprawdopodobniej to jakieś złamanie nogi i lekkie zadrapania. Dojechaliśmy na miejsce i dostaliśmy od razu „obuchem w głowę”. Stan krytyczny, a obrażenia tak rozległe, że może nie przeżyć do rana. Nastała głucha cisza, a zaraz za nią morze łez i mętlik w głowie. Mój brat zawsze silny i potrafiący zachować zimną krew nagle nie potrafił nic powiedzieć, mogłam się tylko domyślać patrząc na niego, że w tym momencie jego świat się rozpadł na milion kawałków. To jego jedyny syn. Lekarz pozwolił nam wejść na salę, w której leżał Marcel. To był kolejny cios. Ja nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, a musiałam zachować przytomny umysł, pomimo że serce się zupełnie rozpadło. Marcel był taki zimny, miał drgawki i nie reagował na nasze głosy. Nie wiedzieliśmy, czy nas słyszy. Nasza bezsilność i bezradność aż krzyczała. Lekarz powiedział, że to niekontrolowane odruchy organizmu i dodał, że Marcel przeżył, bo jest bardzo wysportowany i silny, a mięśnie zamortyzowały organy wewnętrzne, jednak mózg ucierpiał najbardziej. Jedyna myśl, jaką miałam w głowie to pomóc mu i zrobić wszystko, aby trafił w najlepsze ręce. Poszliśmy do lekarza i poprosiłam, aby przetransportowano Marcela śmigłowcem do szpitala, który specjalizuje się w takich obrażeniach. Niestety usłyszałam, że w takich warunkach pogodowych nie jest to możliwe, natomiast transportu karetką Marcel nie przeżyje. Zapytałam czy jeśli zostanie w tym szpitalu – ma jakieś szanse? „Myślę, że nie”- odpowiedział lekarz. Podjęliśmy decyzję o transporcie karetką. Pamiętam, jak jechałam autem do szpitala, gdzie był przewożony. Całą drogę na zamianę płakałam i modliłam się, żeby tylko żył i żeby to wszystko okazało się złym snem. Niestety, do dziś nie obudziłam się z tego snu. Marcel trafił do jednego z najlepszych szpitali specjalizujących się w tego typu urazach. Otrzymał najlepszą opiekę i pomoc na najwyższym poziomie. Spędził tam dwa miesiące wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Po tym czasie zmniejszono dawkę leków, aby go powoli wybudzać. Niestety Marcel nie wybudził się. Diagnoza była druzgocąca – niedowład czterokończynowy. Nie będzie mówił, chodził, ruszał ręką. I znów świat stanął w miejscu. Co teraz, co dalej robić? W oczach cały czas miałam obraz Marcela – wysokiego, przystojnego, wysportowanego nastolatka, który posturą bardziej przypominał młodego mężczyznę, niż dziecko. Gdzieś wyczytałam o klinice Budzik i czułam, że tam mogą mu pomóc, jednak trzeba było spełnić różne warunki, aby się tam dostać, a Marcel nie oddychał jeszcze samodzielnie, co było przeszkodą. Lekarze podjęli walkę o samodzielny oddech i ufff… udało się, a Marcel trafił do Budzika. Po prawie roku zaczął się wybudzać, ale nie, to nie tak jak niektórym się wydaje, że to takie wybudzenie ze snu. Dziecko wstaje i wychodzi w pełni sprawne. Niestety to tylko nadzieje i pragnienia rodzin takich osób. Wybudzenie było zupełnie inne, niż nam się wydawało, ale o tym innym razem. Marcel pomimo wszelkich starań i ogromnej woli życia w normalności, nigdy do tej normalności nie wrócił. Uczył się wszystkiego od początku jak malutkie dziecko. Najgorsze z tej całej historii jest to, że on pamięta, jaki był przed tym felernym wypadkiem, pamięta swoją pasję, jaką była wyczynowa jazda na hulajnodze, deskorolce, jazdę rowerem na długich dystansach, siłownię, niesamowity talent do rysowania. Teraz jego życie to ciągła walka o utrzymanie tej sprawności, do której udało mu się dojść, szukanie w sobie determinacji, by przeżyć każdy kolejny dzień w złudnym czasem szczęściu, bo z tyłu głowy jest sprawność, którą miał wcześniej. Co się dzieje w jego głowie? Możemy się tylko domyślać. Na tą chwilę samodzielnie chodzi i ma sprawną jedną rękę. Na skutek obrażeń doznał tzw. afazji, która utrudnia mu bardzo mówienie. Ciężko mu coś wyrazić słowami. Codziennie ćwiczy, jeździ na turnusy rehabilitacyjne, ale sprawność sprzed wypadku nie powróciła. Natomiast życie w nadziei, że kiedyś powróci jest łatwiejsze, wiara pozwala przetrwać kolejny dzień. I nie powiem, że osoby, które urodziły się z niepełnosprawnością mają łatwiej, ale one nie znają innego życia i myślę, że łatwiej było im się oswoić z tym stanem, ponieważ były takie od zawsze.
Marcel miał ambicje, marzenia, plany na przyszłość. Niedługo przed wypadkiem miał wchodzić w dorosłość. Cieszył się bardzo na ten moment. Pierwsze, co chciał zrobić to prawo jazdy. Och jak on się uśmiechał, kiedy o tym wspominał. Pamietajmy, żeby cieszyć się każdą chwilą w zdrowiu oraz o tym, żeby wspierać osoby niepełnosprawne i zawsze pomagać, kiedy tego potrzebują, bo nigdy nie wiemy, jaka historia kryje się za każdą osobą. Takie osoby najbardziej pragną normalnego traktowania i obecności bliskich, kolegów, koleżanek, którzy nie zawsze potrafią udźwignąć tę sytuację i usuwają się w cień w momencie, kiedy są najbardziej potrzebne. Tak jest w przypadku wielu osób i również w przypadku Marcela tak było. Stracił nie tylko sprawność, ale i sporo znajomych. Nie bójmy się takich osób, bo to fantastyczni ludzie, którzy tak ja my pragną miłości, więc kochajmy ich i bądźmy blisko. Dla nas to niewiele, a dla wielu z nich to wszystko, co im zostało z okresu, kiedy byli sprawni. Oni naprawdę bardzo nas potrzebują.
JEŚLI CHCESZ WESPRZEĆ MARCELA:
fot. Pexels
Artykuł Ani opisuje doświadczenia życiowe, na które nikt nigdy nie jest przygotowany. A gdy już się z nimi spotkamy, to są to trudne przeżycia. Cudowny tekst opisujący z rzetelnym przekazem tragedię rodzinną. Warto pisać artykuły w ww. problematyce a dlaczego? zaraz powiem. Autorka zrobiła coś co długo będzie w mojej głowie, a mianowicie: W całym artykule jest płacz, smutek, bezsilność, modlitwa, działanie, pomoc. Nie zauważyłam bluźnierstw, złorzeczeń, wygrażania pięścią Niebu. Wierzcie mi, nie każdy to potrafi. chylę czoła. Egzamin z człowieczeństwa zdany na sześć.