Zanurzyła wzrok w kubku gorącego kakao. Gorąca para ulatniała się znad niego, wpadając wprost w jej zziębnięte nozdrza. Zapach przywoływał wspomnienia raz z dzieciństwa, raz z niedalekiej przeszłości, szczególnie ten ostatni rozdział chciała zamknąć jak najszybciej. Nagrzane brzegi porcelany zmieniały temperaturę i kolor jej dłoni. Nie pamięta kiedy udała się na tak długi spacer. Musiała się wyciszyć, przemyśleć tak wiele spraw. Pensjonat Zakopiański dwór w odległości jednego kilometra od centrum Zakopanego dawał poczucie izolacji od zgiełku panującego na Krupówkach. Ona tak potrzebowała spokoju i wyciszenia.
Dorota była pozornie przeciętną dziewczyną, miała migdałowe oczy, przezroczystą niemalże cerę, jasne blond włosy. Głowa pokryta sprężynkami połyskującymi w słońcu odejmowała jej lat. Miała czterdzieści pięć wiosen, wyglądała na co najmniej o sześć mniej. Genetycznie po mamie odziedziczyła młody wygląd. Była niezwykle pozytywną osobą, pełną akceptacji dla świata i ludzi. Zawsze marzyła o pracy w radiu. Już jako studentka rozpoczęła audycję w studenckim radiu ŻAK Politechniki Łódzkiej. Obecnie prowadziła program o podróżach dla ogólnopolskiej stacji. To, co dla niej było spełnieniem marzeń i realizacji zawodowych, dla innych kaprysem, a nie normalnym zawodem. Czasami z pozoru błahe rzeczy, które z naszego punktu widzenia nic nie znaczą, dla innych są solą w oku uwierającą i drążącą skałę w naszym sercu i umyśle.
Kiedy poznała Marka, wydawał się spełnieniem marzeń. Wprawdzie nie był wysokim mężczyzną, jednak jego śródziemnomorska uroda, intelekt i wiele oryginalnych pasji przykuły wzrok i zainteresowanie Doroty. Każde miało swoje doświadczenia, nie byli młodzikami po studiach. Wiążąc nadzieje na długi i udany związek postanowili wybrać się na kawę. Marek był gościem jednego z jej programów. Opowiadał o Podlasiu, jego walorach przyrodniczych oraz smakach z tamtych okolic. To była jedna z najbardziej udanych rozmów, ciekawa, nasycona wzajemną chemią i zrozumieniem. Nawet sam szef stacji pogratulował Dorocie tego odcinka. Mężczyzna podziękował za rozmowę oraz zaproszenie i niewiele myśląc, zaproponował jej wyjście na kawę. Ona w przypływie euforii bez namysłu uległa propozycji. Sama nie wiedziała, kiedy ją tak oczarował i tak naprawdę czym konkretnie. Może to jego nonszalancki styl bycia ją urzekł, a może jego życie pełne pasji.
Już w drugim tygodniu znajomości pojechali do Krakowa. Wczesną wiosną wszystko budziło się do życia. Tak jakby przyroda dawała im sugestywny znak, że wraz z rozwojem ich relacji budzi się świat, daje im zielone światło. Kiedy dojechali pierwszego dnia i rozgościli się w hotelu, poszli wieczorem na kolację na Stary Rynek. Zajęli miejsca w pobliskiej restauracji. Oszklona przestrzeń przed budynkiem z nawiewem podsufitowym dawała przytulność i ciepło, umożliwiała oglądanie rynku z każdej strony. Zamówili półwytrawne wino. Marek poprosił kaczkę podaną na musie porzeczkowym z kluseczkami francuskimi, a Dorota początkowo zdecydowana na stek pod naporem wyrafinowanego spojrzenia towarzysza zamówiła sałatkę z kuskusem.
– Dorota i jak podoba ci się to wyjątkowe miejsce? Zawsze przychodzę tylko tutaj. – powiedział z głosem pełnym dumy. Piłaś kiedyś wino za 200 złotych za butelkę? – dodał.
– Nie, nie piłam i dzięki tobie mam tę wyjątkową możliwość. – syknęła przez zęby, lekko się uśmiechając.
Zapadła niezręczna cisza. Jednak Marek zupełnie nieprzejęty swoim nietaktem, kontynuował:
– Wiesz, nie każdy ma okazję, żyć tak jak my. Robimy to, co kochamy, jemy, gdzie chcemy i za ile. Spełniamy swoje marzenia.
– Coś w tym jest. – odpowiedziała zamyślona. Tak jakby czekając na to, jak czerwona lampka ostrzegawcza zmieni się w zielone światło.
Upojeni i szczęśliwi oddali się nocnym urokom Krakowa. Spacerowali obok urokliwych starych kamienic. Oglądali Wieżę Mariacką, która doświetlona zyskała elegancję i tajemnicę zarazem. Kiedy obeszli czwarty raz rynek dookoła, postanowili, że kupią grzane wino i przeniosą się do hotelu. Znajdował się on w pobliskim sąsiedztwie. Wrócili w świetnych nastrojach. Stanęli w półmroku hotelowego pokoju. Przez duże okno wpadało księżycowe światło. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Marek nie czekał nawet minuty, przyciągnął Dorotę do siebie gwałtownie. Zaczął całować ją tak intensywnie i namiętnie, że aż brakowało jej tchu. Dorota zachęcona przez Marka pieściła jego ciało, rozbierając go powoli, ale konsekwentnie. On oddał jej to samo. Kiedy światło księżyca otulało ich ciała spleceni w miłosnym uścisku opadli na hotelowe łoże. Kochali się zapalczywie, jakby świat miał się za chwilę skończyć. Oddawali sobie wszystkie dotąd zmagazynowane emocje. Harmonijny taniec ich ciał wyrażał symbiozę ich dusz.
Po powrocie z Krakowa sytuacja życiowa zaczęła nabierać rozpędu u każdej ze stron. Nie mogli skupić się na pracy. Ciągłe telefony, tęsknota wyrażana na milion sposobów. Długie wieczorne rozmowy na temat przyszłości finalnie doprowadziły do poważnym decyzji, by być razem, zawsze i na zawsze. Pewnego poranka zakochaną czterdziestolatkę obudziły mdłości. Zastanawiała się, co mogła zjeść nieświeżego, że aż tak jej niedobrze. Parzyła miętę. Ugotowała zupę ryżową. Zjadła wafle. Jednak w ciągu dnia wcale nie było lepiej. Wrażliwość na wszelkie zapachy tylko potęgowała uczucie ciężkości i dyskomfortu. Stan ten trwał już kilka dni. Przyjaciółka zasugerowała test ciążowy. Pod jej czujnym okiem lekko zaniepokojona kobieta zrobiła test. Odłożyła go na pralce w łazience. Poszła wypić napar z mięty zrobiony przez przyjaciółkę. Iga zaczęła rozmawiać na temat eventu, który obecnie przygotowuje. Olbrzymia firma farmaceutyczna, która inwestuje każde środki w marketing i reklamę. Kiedy nagle rozległ się krzyk z łazienki:
– Matko!!! Nie wierzę! – krzyknęła Dorota.
Iga wystrzeliła jak z rakiety w kierunku przyjaciółki.
– Co się stało? – wyrzuciła z siebie z wyraźnym zdenerwowaniem.
– Iga, jestem w ciąży! Jak to możliwe??? – z tempo wpatrzonym wzrokiem w test ciążowy, wyrzuciła z siebie pytanie w przestrzeń jeszcze pustego mieszkania.
– Wiesz, z tego co się orientuję, to dzieci się z powietrza nie biorą, zatem… Poza tym nic nie dzieje się bez przyczyny. Chciałaś mieć dziecko. Marek jest bardzo zaradnym i pomysłowym mężczyzną.
– Niby tak, ale czy ja wiem, czy jednak jestem gotowa? – syknęła przez zęby.
Zawsze zazdrościła Idze dobrych decyzji. Ona zawsze wiedziała, jaką wybrać firmę, kiedy zrezygnować z miłości, bo już nie uskrzydla. Była roześmianą i piegowatą młodą dziewczyną, która mocno stąpała po ziemi. Czuła się jak ryba w wodzie w marketingowej rzeczywistości. Praca dawała jej ogrom satysfakcji, ale też profity dzięki, którym mogła podróżować. Podróże to drugie jej imię: Indonezja, Jamajka, Ameryka. Miała jednak jedną wadę – dawała ludziom duży kredyt zaufania. Niestety dla obu przyjaciółek okaże się to zgubne w niedalekiej przyszłości.
Dorota w najbliższy piątek umówiła się do lekarza, żeby potwierdzić ostatecznie diagnozę. Po badaniu i potwierdzeniu stanu błogosławionego, zdumiona zastanawiała się czy powinna się w ogóle cieszyć. Rozmowa z przyszywaną babcią Zosią uspokoiła ją i sprawiła, że zaczęła doceniać to, co dał jej los, bo przecież dla innych może to być tylko marzeniem. Zofia Cyganek była ich opiekunką w domu dziecka. Rodzice Doroty i Igi przyjaźnili się i kiedy wybrali się na wspólną wyprawę bez dzieci, zginęli w wypadku autokaru we Włoszech. Dziadkowie też zmarli przedwcześnie. Finalnie dziewczyny trafiły do domu dziecka. Wtedy ta wrażliwa i cudowna opiekunka wzięła je pod swoje skrzydła. Każde święta, każde urodziny spędzała z dziewczynami. Dbała jak o swoje rodzone córki. Nie miała swoich dzieci, więc wychowanków traktowała ze szczególną troską. Szczególnie wspominały one pierwsze święta Bożego Narodzenia po wypadku. Nie chciały ich obchodzić, kompletnie nie w głowie była im ta atmosfera. Miały w sobie ból i żal do całego świata. Wtedy to babcia Zosieńka zabrała je do domku na wsi. Ośnieżone pola, zwierzęta, zapach makowca i pierników unosił się w powietrzu. Choinka stała tuż przy starym kaflowym piecu. Zawsze żywa, pachniała lasem, migotały na niej białe lampki, ozdobiona piernikami, ususzonymi plastrami pomarańczy, słomianymi dekoracjami w postaci dzwoneczków, aniołków i gwiazdek, które nadawały jej niesamowitej magii. Do dziś każdy z domowników pamięta smak korzennych ciasteczek oraz gorącej czekolady, a w myślach przywołuje wspomnienia melodii świątecznych piosenek. Razem z Krzysztofem Antkowiakiem i Edytą Górniak śpiewały:
Kiedy już siwy i Stary Rok
Gubi na drzewach szron
Kiedy już w sobie masz
Zapachy z wielkiej skrzyni świąt
W wannie już pływa świąteczny karp
Balkon się zmienia w las
Tata coś chowa, gdyż
Spotkanie z Mikołajem miał
Pada śnieg
Puszysty śnieg
Lubię patrzeć, gdy
Tak cicho spływa w dół
Pada śnieg
Jak w białym śnie
Mamo, spójrz na świat
Jak z bajki cały jest
Dziś Pan Andersen cieszy się
Bo wszyscy dziećmi stają się…
Kiedy opuściły mury domu dziecka, każda zaczęła układać swoje życia na swój sposób. Starsza, miłością i fascynacją do radia zaraziła się na studiach. Młodszy piegusek trafił do firmy eventowej i tak już pozostało. Obie zaczęły się realizować zawodowo. Miłostki mniejsze i większe otaczały je, jednak nigdy nie trafiły na tego jedynego. Trzymały się razem, dbały o dobre relacje z Zosieńką, jednak z upływającym czasem spotkania stawały się sporadyczne. Aż do momentu ciąży Doroty. Pełna obaw, ale i podekscytowania kobieta przy nadziei umówiła się z Markiem, żeby podzielić się tą niezwykłą wiadomością. Wewnętrznie pragnęła, żeby bardzo się ucieszył z tej wiadomości.
– Znamy się kilka miesięcy, ale jestem bardzo szczęśliwa. Mamy tyle planów i marzeń. A tak naprawdę to mam dla ciebie niespodziankę. Można by rzec prezent przedświąteczny,
– Niech zgadnę: wyjazd w góry? Nie, nie, zaraz, zaraz czekaj, wiem, Ty w bieliźnie czerwonej i koronkowej, a może coś bardziej skromnego perfumy, płyta, książka…
– Dziecko! Jestem w ciąży! – z piersi wyrwał się niemalże krzyk, zmieszany z żalem i niedowierzaniem.
Opowiedziała jej głucha cisza.
– Nic nie powiesz?
– Ale ja nie jestem gotowy na dziecko…jak sama powiedziałaś, mamy plany, marzenia nie ma miejsca na dziecko…
– Dziecko to nie mebel! Żebyś szykował dla niego miejsce, chyba że w swoim sercu!
– Dorota ja to rozumiem, ale ja nigdy nie chciałem być ojcem…wybacz.
– Jak mam to rozumieć?!
– Nie zmienię swojego życia dla tego dziecka. Będę płacił pieniądze i pomagał na ile mi pozwoli czas…
– Czas?! – poirytowana ucięła jego wywody.
– Powiem to raz i nigdy więcej nie chcę cię widzieć na oczy! Dziecko na świat się nie prosi, kiedy dwoje ludzi się kocha, to z tego rodzą się czasem dzieci, wiesz? Jeżeli z miłości i połączenia dwóch ludzi powstaje jej owoc, to po to, by dbać, pielęgnować i wychować je na mądrego człowieka. To nie jest kwiatek, szafa, regał, który przestawisz z kąta w kąt. Byłam w domu dziecka, ta samotność bez rodziców jest smutna i nie pozostaje bez echa. Ale jeżeli jest się zapatrzonym w siebie dupkiem, który tylko wartość widzi w materialnych rzeczach, to o czym ja tu mówię! Żegnam!
Wzięła do ręki kieliszek czerwonego, drogiego wina i chlusnęła nim wprost na twarz swojej byłej miłości. Ale czy kiedykolwiek mogła ją tak nazwać? Szła przed siebie, a łzy płynęły jej po policzkach. Miała miliony myśli w głowie: co teraz zrobi?, jak sama wychowa dziecko? Zadawała sobie nie raz pytanie: czym jest miłość? Miłość jest wtedy, kiedy masz zły dzień i ktoś próbuje cię rozbawić tym, co ma w zasięgu, zabawne zdjęcie, da ci porządnego kopa motywacyjnego słowem, czynem i wiarą w ciebie. Jest wtedy, gdy osiągasz sukcesy, jak i porażki i nadal jest obok. Idzie krok w krok. Zawsze przed tobą, żeby torować ci bezpieczną drogę i tak na zmianę.
Zostały dwa tygodnie do świąt. Dość spontanicznie zdecydowała się na wyjazd do Zakopanego, żeby wszystko przemyśleć. Cztery dni pobytu pozwoliły jej na wyciszenie emocji, ochłonięcie. Nic tak nie koi i nie powoduje wzmocnienia jak siła płynąca z gór. Ostatniego dnia dołączyła do niej Iga. Wyszły na spacer na Krupówki. Trafiły też do groty solnej. Zaplanowały sobie wieczór w spa. Intencją pieguski było zapewnić najlepszej przyjaciółce jak najwięcej pozytywnych odczuć i wsparcie, jakie było jej teraz potrzebne.
– Igula, dlaczego mnie to spotyka? Jestem naiwna, łatwowierna? Ja chcę kochać i być kochana, czy to tak wiele?! – powiedziała to z takim żalem w głosie, jakby już dawno straciła nadzieję na prawdziwą miłość i to, że los coś zmieni.
– Wiesz, ja myślałam o tym. Też mogłam wyczuć, że Marek to nieodpowiedni człowiek dla ciebie. Nie zdążyłam go poznać i dobrze spojrzeć na twoją sytuację z dystansu.
– Tak, byłaś na wyjeździe w Szwajcarii…
– To jest niezwykłe miejsce, dla takich miłośniczek gór jak my, opowiem ci zaraz. Teraz skończmy ten temat Marka raz na zawsze. Posłuchaj…
– Może gdybym znała go dłużej…
– To co? – przerwała jej przyjaciółka. Nie zakochałabyś się? Nie mamy na to wpływu, kiedy ktoś nas zauroczy. Rozum mówi jedno, serce drugie. Musimy sprawdzić na własnej skórze, jak to smakuje i dokąd nas to zaprowadzi. Szczerze, to uważam, że skoro w takiej ważnej życiowej sytuacji zachował się tak samolubnie, to oznacza, że jest to szalenie nieodpowiedzialny egoista, myślący wyłącznie o sobie. Nie miej złudzeń. Potraktuj to jako życiową lekcję z pięknym prezentem. Zobacz, skupiłaś się na karierze. Możliwe, że kiedyś byłoby za późno na dziecko, o którym zawsze marzyłaś. Trzeba szukać jasnej strony, choć wiem, że to trudne. Nie jesteś sama, pomogę ci.
– Mam szczęście, że mam ciebie. Jesteś dla mnie jak siostra… – przerwała w połowie zdania i zalała się łzami.
– Nie roń łez na kogoś, kto nie jest wart nawet jednej z nich. Pamiętaj, po burzy zawsze wychodzi słońce. A tak w ogóle, to jedziemy na święta do Thomasa, mojego chłopaka.
– Jak… chłopaka?– zapytała z niedowierzaniem, zaskoczeniem i całą paletą emocji z gatunku zdziwienia.
– Poznałam Thomasa, będąc na miesięcznej delegacji w Szwajcarii. Stał się moim opiekunem…mentorem zawodowym, a teraz i życiowym. Mamy zaproszenie do Szwajcarii na święta, do malowniczej wnioski Gluringen. Jest położona w kantonie Valais na południu Szwajcarii. Znajduje się na wysokości 1357 m n.p.m., ale otaczające szczyty mają około 2 500 – 3 000 m n.p.m. A wiesz, że w związku z dość surowymi warunkami klimatycznymi, Gluringen obecnie jest bazą turystyczną. Idealne miejsce dla nas. Wcześniej, wielu mieszkańców wypasało krowy na stokach gór, pozyskiwało mleko i robiło domowe sery. Do prawie połowy lat 80. stacjonowało tam wojsko, więc mieszkańcy byli zatrudniani również lokalnie do obsługi tych oddziałów. Zachęciłam cię?
– To twój chłopak i to ty masz zaproszenie, nie mogę tak po prostu się do kogoś wprosić…
– Nie możesz oczywiście i nawet nie musisz. Thomas zna twoją i moją historię, opowiedziałam mu wszystko i zaprasza cię serdecznie, poznamy całą jego rodzinę. Powiedziałam, że jesteś mi najbliższa, jesteś najbliższą memu sercu osobą. Nie zostawię cię nigdy samej!
W odpowiedzi usłyszała głośny szloch. Iga przytuliła Dorotę, najmocniej jak mogła, moc tego uścisku oddała wszystkie emocje, miłość, która wzmacniała się przez lata z każdym wzlotem i upadkiem, szczęściem i pechem.
Kiedy wróciły do Łodzi, przez kolejne dwa dni układały swoje sprawy, żeby ze spokojną głową dwudziestego drugiego grudnia wyruszyć w podróż do Szwajcarii. Miejscowość, do której jechały, jest jedną z wielu na trasie turystyczno-wypoczynkowej. Jest niezwykle uroczym miejscem, szczególnie zimą. Wzdłuż rzeki i poszczególnych kolejnych miejscowości gminy Goms są wspaniale przygotowane zimą ścieżki dla fanów narciarstwa biegowego, stoki są wykorzystywane dla narciarzy i snowboardzistów.
Dwudziestego drugiego grudnia rankiem wyruszyły na dworzec Łódź Fabryczna. O godzinie 8.20 wyruszyły pociągiem do Warszawy Centralnej. Wzięły taksówkę i pojechały prosto na lotnisko. Czternasta trzydzieści punktualnie wyleciały do Szwajcarii. Po dwóch godzinach dotarły na miejsce. Czekał tam na nie towarzysz życia Igi. Podbiegła do niego rozanielona i pocałowała mocno w usta i posłała najpiękniejszy z uśmiechów, które skrywała na specjalne okazje. Ów jegomość wyglądał na nieco zaskoczonego i zdziwionego przypływem czułości kobiety. W tym zamieszaniu ona kompletnie nie zwróciła uwagi na konsternację mężczyzny. Nagle zza rogu wyszedł klon Thomasa. Trzymał w dłoniach dwie podwójne formy na napoje, w jednej była herbata i czarna kawa, w drugiej dwie kawy z mlekiem.
– Cześć dziewczyny! – rzucił uradowany Thomas. Poznałyście już mojego brata Petera.
– To Ty masz… brata… bliźniaka? – Iga wydukała z niedowierzaniem.
– Niespodzianka! Chciałem, żebyście miały element zaskoczenia. Udało się?
– Tak, raczej tak.
Iga po krótkiej chwili przypomniała sobie, że przecież nie jest sama.
– Peter miło cię poznać! – powiedziała ze swoim promiennym uśmiechem. Chłopaki przedstawiam wam moją siostrę z wyboru — Dorotę.
Uśmiechnęli się serdecznie do niej.
Pozornie byli bardzo podobni. Wierne kopie ich ojca, jak się później okazało. Blondyni, niebeskie oczy, delikatnie zaróżowiona cera, wysocy i postawni mężczyźni. Charaktery zupełnie różne, jak ogień i woda. Thomas był zdecydowanym ekstrawertykiem, wszędzie było go pełno. Peter wypisz wymaluj introwertyk, zawsze gdzieś w cieniu brata. Bardzo się wspierali i byli zawsze obok siebie.
– Kochani, jedziemy, bo mama czeka na nas z kolacją. – zmobilizował ich Peter. Po czym wziął walizkę od Doroty.
Jechali krętymi dróżkami wprost do malowniczego domku, położonego niemalże u podnóża gór. Alpy o tej porze roku swym ośnieżonym krajobrazem potęgowały magię tego miejsca. Drewniany pięćdziesięcioletni domek sprawiał wrażenie pensjonatu, rodem z komedii romantycznych. Miał podpiwniczenie, które skrywało skarby pani domu.
Emma Huber to licząca niewiele ponad metr pięćdziesiąt kobieta. Osiemdziesięcioletni wulkan energii. Podobnie jak jej mąż Leon. Poznali się pięćdziesiąt lat temu u jej koleżanki. Od tego czasu byli nierozłączni. Z każdym dniem poznawali się coraz bardziej i odkrywali siebie nawzajem. Niezwykłe połączenie dusz, które pokłóciły się dosłownie jeden jedyny raz. Senior rodu pracował na utrzymanie rodziny, seniorka zajmowała się ciepłem domowego ogniska. Tak ustalili, a ona lubiła to i była w tym świetna. Okolicznym mieszkańcom serwowała sery i wina własnej roboty, które po brzegi wypełniały piwnicę. To było jej królestwo. Kiedy usłyszała klakson, wiedziała, że to oznacza upragnionych gości.
– Witajcie dzieci kochane. – powiedziała uradowana kobieta.
– Zapraszamy was do środka. – powiedział Leon. – Czujecie zapach pieczonych ziemniaków i karkówki? Napalone w kominku. Czeka na nas brownie z musem wiśniowym, nasączonym spirytusem. – Puścił oko do przybyłych.
– Rozpakujcie się i spotykamy się w salonie. – dodała Emma.
Dziewczyny udały się na górę. Peter wniósł walizkę Doroty. Oddając jej torebkę do rąk, nieopatrznie musnął palcami wierzch jej dłoni. Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę, speszona kobieta odwróciła wzrok. Czuła jak przez jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz.
Magię tej chwili przerwało nawoływanie Emmy z salonu. Wymienili nieśmiało uśmiechy. Mężczyzna chciał coś dodać, kiedy z dołu rozległo się wołanie matki. Po kilku chwilach byli już na dole. Salon posiadał drewnianą podłogę i panele ścienne. Na prawej bocznej ścianie znajdował się wyłożony kamieniem otwarty kominek, z którego wydobywały się dźwięki trzaskającego drewna pod wpływem działania wysokiej temperatury. Niezwykłe ciepło biło z tego wnętrza, światło lamp z tkanin w odcieniach malinowej czerwieni i butelkowej zieleni ocieplały jego klimat. Po lewej stronie wzdłuż wykuszu okiennego usytuowany był stół na dwanaście osób. Zastawiony po brzegi różnego rodzaju specjałami kuchni szwajcarskiej. Fondue z serem topionym podawanym we wspólnym garnku. Na dużym półmisku znajdowały się kawałeczki chleba i pieczonych ziemniaków. Każdy na swoim talerzu miał przygotowane smażone kulki i paluszki serowe. Raclette – roztopiony ser na małej patelni. Ten rodzaj potrawy najlepiej smakuje w gronie najbliższych, podawany przy jednym stole. Emma podała go z grillowanymi mięsami, warzywami gotowanymi w parowarze i pieczywem czosnkowym. Kolejną potrawą były szwajcarskie placki ziemniaczane rösti przypominające znane w Polsce bliny ziemniaczane lub placek po cygańsku. Przygotowany został z ugotowanych, startych na tarce ziemniaków, z dodatkiem cebuli, jajka, stopionego sera i boczku. Rösti były dużo większe od polskich tradycyjnych placków ziemniaczanych, były one wielkości patelni. Zostały podane na dużych talerzach z kwaśną śmietaną, posypane drobno krojonym szczypiorkiem, a poszczególne warstwy potrawy rozdzielone były na papierze pieczeniowym. Obok postawiony był chrzan, by dodać wyrazu i pikantności tej potrawie. Jako głównie danie podano okonie i pstrągi z gotowanymi warzywami na parze.
Dom był bajecznie przygotowany na nadchodzące święta. Tuż obok kominka stała wielka, żywa dwumetrowa choinka ozdobiona piernikami, ciasteczkami korzennymi, lizakami cukrowymi, gwiazdkami z papieru, kryształkami i białymi migoczącymi lampkami. Na zewnątrz dom również był ozdobiony milionem światełek oraz lampionów. Usiedli do stołu. Gospodarze powitali wszystkich:
– Witajcie raz jeszcze w naszych progach. Pamiętajcie, jest jedna, najważniejsza zasada, czujcie się u nas jak u siebie w domu. Kiedy wam czegoś brakuje lub potrzeba jestem ja i Emma. – powiedział z takim ciepłem w głosie, że skruszyłby najbardziej zamarznięty lód.
– Kochani jedzcie na zdrowie! – radośnie wykrzyknęła żona Leona, jednocześnie klasnęła w dłonie, jakby to miało być znakiem startu uroczystej kolacji.
– …a ja chciałabym państwu z całego serca podziękować. Nie każdy przyjmie pod dach zupełnie obcą osobę. Kiedy nie masz swoich rodziców, każde święta stają się walką o ich przetrwanie, dopóki na twojej drodze nie pojawią się osoby, które cię pokochają bezwarunkowo. – powiedziała wzruszona Dorota, ocierając przy tym łzy. Po chwili znalazł się Peter, który podał jej chusteczkę i otarł spływającą po policzku strużkę. Powiedział jej do ucha: nie płacz, wszystko się ułoży.
– Nie martw się, zawsze właściwe osoby zostają w naszym życiu. Pamiętaj, że nie jest trudne dzielić, życie z dala od trosk. Najważniejsze to dać sobie pomóc. Pierwszy krok za tobą. Posłuchałaś Igi. Ona opowiedziała nam twoją historię. Jesteś tutaj z nami, jesteś częścią rodziny tak, jak twoje nienarodzone dziecko. Pamiętaj, że jesteś dla nas ważna. Jesteś rodziną Igi i naszą. – powiedział Thomas i pocałował każdą z dziewczyn w czoło. Podszedł do swojej matki i uścisnął ją najmocniej, jak się da.
– Synu, udusisz mnie. – powiedziała z udawanym oburzeniem. Jej serce przepełniała miłość.
– Słuchajcie, cieszę się, że mogę być tutaj razem z wami. Wypijmy za to toast. Za nas! Nasze zdrowie, spełnianie marzeń i szczęście! – wygłosiła pełna emocji Iga.
Zasiedli do stołu i zajadali się kolacją. Poszli syci i szczęśliwi spać. Nazajutrz czekała na nich niespodzianka. Kulig po miasteczku u podnóży gór. To była nie lada atrakcja i możliwość poznania okolicy. Tego dnia dopisywały nastroje. Magia chwil trwała. Dorota zapominała o troskach i smutnych wydarzeniach ostatnich dni. Gdzie nie spojrzała, w jej pobliżu znajdował się Peter. Służył pomocą i wsparciem. Rozumiał ją jak nikt. Pięć lat temu stracił żonę, zmarła na skutek pęknięcia tętniaka w głowie. Często wyrzucał sobie, czy nie mógł zrobić więcej. Przewidzieć to, co nastąpiło. Dwa lata pamięta jak przez mgłę. Kolejne trzy układał sobie w myślach scenariusze. Jednak w najśmielszych snach na wymarzyłby Doroty. Takiej pięknej, eterycznej, ciepłej. Stała się jego marzeniem i zarazem prezentem gwiazdkowym.
Zjedli kolację w pobliskiej restauracji. Rozsmakowali się ponownie w fondue serowym. Zamówili tort bezowy i gorącą czekoladę, aby rozgrzać zziębnięte ciała. Do późnych godzin nocnych w blasku kominka rozmawiali o młodzieńczych czasach seniorów rodu. Iga z Thomasem wspominali swoje początki i zauroczenie. Peter otworzył się i opowiedział o Marii, swojej zmarłej żonie. Dorota o życiowej nauczce ufundowanej przez Marka. To stanowiło zamknięcie pewnego etapu w życiu tych ludzi. Takie oczyszczające rozmowy zazwyczaj stanowią początek nowej, niezwykłej drogi. Odkrywania nowych emocji, uczuć do ludzi i podziwu dla miejsc. Na koniec tej wyprawy zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie. Uśmiechnięci z zaróżowionymi policzkami, z błyskiem w oku pozowali do wspólnej fotografii.
Nadszedł dwudziesty czwarty grudnia. Za oknem sypał śnieg, wszystko okryło się białym, iskrzącym puchem. Dekoracje mieniły się i połyskiwały, a pod choinką pojawiły się prezenty dla każdego z domowników. Wszyscy pomagali, jak mogli. Mężczyźni zajęli się potrawami rybnymi. Dziewczyny lepiły pierogi, które miały stanowić polski akcent na szwajcarskim stole. Pani domu doglądała potraw i odhaczała z listy, co jeszcze zostało do przygotowania. Senior rodu przyniósł drewna do kominka, napalił w nim. Ustawił lampiony przy choince i zapalił świecie o zapachu cynamonu i cytrusów. Nakrył do stołu. Uwielbiał, te świąteczne przygotowania.
Dziewczyny podeszły do krzątającego się Leona, który przywitał ich ciepłym i życzliwym uśmiechem. Zaczął swoja opowieść o świętach w Szwajcarii:
– Heiliger Abend to w tradycji chrześcijańskiej dzień poprzedzający Boże Narodzenie. Wiecie, że ustawowo dzień dwudziesty czwarty grudnia nie jest świętem państwowym w Szwajcarii?! Jest to dzień roboczy, który jednak kończy się zazwyczaj wcześniej niż po ośmiu godzinach pracy, pracujemy wtedy cztery godziny. To, co niezmienne wszędzie to choinki, dekoracje i prezenty, cieszycie się kobitki, prawda? Aha, no i mamy specjały inne niż w Polsce.
Pogawędkę przerwała im Emma:
– Już kochani szykujcie się do kolacji. Wszystko gotowe.
Każdy rozpłynął się w czterech ścianach swoich sypialni. Kobiety pudrowały nosy, szykowały sukienki, mężczyźni wyciągali świąteczne krawaty. Po około godzinie wszyscy zasiedli do wspólnego stołu. Szwajcaria nie ma kanonu potraw, które spożywa się podczas tego szczególnego wieczoru. Gospodyni postawiła na stole główne danie i zestaw przystawek, do których podała ulubione czerwone wino szwajcarskie. Zaserwowano pieczoną oraz gotowaną szynkę, kurczaka, indyka nadziewanego kasztanami, ravioli, różne sałatki. Tego wieczoru królowało mięsne fondue z bulionem z kawałkami mięsa, które podgotowano w nim, a następnie zgromadzeni wyciągali metalowym szpikulcem je i zjadali z piklami, sałatkami i sosami. Dziewczyny podały swoje popisowe danie – pierogi z kapustą i grzybami. Smakowaniu i rozmowom nie było końca. Nagle rozbrzmiał dźwięk. Thomas zapukał widelcem o kryształowy kieliszek do wina.
– Moi drodzy, najukochańsza Igo… – zawiesił głos. Wiem, że znamy się bardzo krótko, ale czasem wiesz, że poryw serca pokazuje ci właściwym kierunek w życiu, właściwych ludzi…najważniejszą i jedyną osobę, z którą chcesz dzielić życie. Historia Petera pokazuje jak kruche i ulotne jest życie. Uświadomiła mi, że nie można i nie warto czekać na idealne momenty. To my musimy je stwarzać, organizować, przeżywać, nie patrząc na nikogo i na nic. Dając serce drugiemu człowiekowi bez warunków, bez ograniczeń, chcesz po prostu kochać i być kochanym. Uklęknął obok swej ukochanej i zadał pytanie:
– Będziesz dzielić ze mną życie? Będziesz tylko moja? – każde słowo wypowiedział z niezwykłą czułością.
– Z przyjemnością będę dzielić życie z tobą. Już jestem tylko twoja. – odparła ze wzruszeniem.
Wszyscy uścisnęli się bardzo mocno, popłynęły łzy radości, wzajemne przytulenia i gratulacje. Dorota rozejrzała się, nigdzie obok nie było Petera. Weszła do kuchni, żeby zaparzyć herbaty z pomarańczą, cynamonem i miodem. Stał zwrócony twarzą do okna. Zasępiony niczym posąg. Dotknęła delikatnie jego ramiom. Obrócił w prawo głowę, a na jego policzku połyskiwała strużka. Otarła ją delikatnie i przytuliła się do jego pleców. Skierował się w jej stronę, delikatnie całując jej aksamitne czoło.
– Czekałem na taką kobietę jak ty. Cholernie boję się odrzucenia. Jesteś piękna, mądra, eteryczna i niesamowicie ponętna. Jeżeli wyjedziesz, oszaleję z rozpaczy, nie mogę pozwolić ci odejść, wyjechać, muszę…
– Ja… czuję to samo. Od kiedy zobaczyłam cię na lotnisku, poczułam dreszcz. Czasami czujemy, że od drugiego człowieka bije takie niesamowite ciepło i pokora do życia. Jakie to jest niemożliwe do wyobrażenia, skąd to poczucie, ta magia…
– Tak długo bałem się zaufać, otworzyć swoje serce, nikt nie mógł jej zastąpić… a może to ja nie potrafiłem..
– W takich sytuacjach istotny jest czas. Przestrzeń, jaka musi się pojawić, ty musisz być gotowy. Musisz czuć, że to ten moment.
– Chcesz spróbować? – spytał nieśmiało.
– Chcę. – Odpowiedziała. Zaufam ci. – uśmiechnęła się i pogładziła go delikatnie po policzku.
– Zaufaj nie zawiedziesz się. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby o was zadbać. Zdradzę ci sekret, nie mogę mieć własnych dzieci. Nie mogłem dać tego Marii, choć bardzo tego pragnęła. Jesteście dla mnie najwspanialszym prezentem, jaki mógłbym sobie wymarzyć… – powiedział, składając delikatny pocałunek na jej ustach.
Nie było ich dłuższą chwilę. Weszli do salonu, trzymając się za ręce. Wszyscy spostrzegli to w mgnieniu oka. Rodzice spojrzeli się na siebie wymownie, Leon pocałował Emmę w czoło. Narzeczeni trwali w uścisku i zalotnie uśmiechali się do nich. Seniorka rodu wstała od stołu i zarządziła rozpakowywanie prezentów. Gdy pod palcami słychać było szelest łamanego papieru do pakowania, nagle rozbrzmiał śmiech taty, Igi, Doroty i chłopaków. Mama zadbała, żeby każdy dostał ramkę ze wspólnym zdjęciem z kuligu. Fotografia miała każdemu przypominać, że choćby życie rzucało najcięższe kłody pod nogi, mogą na siebie liczyć, są rodziną. Ręcznie robione pierniki przez gospodynię były słodkim dodatkiem to tego wyjątkowego i symbolicznego prezentu.
W magii świąt bez względu na miejsce na ziemi, w którym aktualnie się znajdujesz, możesz odnaleźć cząstkę siebie zatraconą w prozie szarej codzienności. Czasami urok chwil zamyka się w dotyku, spojrzeniu, spacerze. Bywa, że samotność możesz spotkać w tłumie. Niekiedy coś z pozoru niemożliwe jest realne do osiągnięcia. Życie jest przewrotne. Nigdy nie wiesz jaki prezent od losu dostaniesz i kto stanie na twojej drodze. Nigdy nie trać wiary i nadziei, bo one uskrzydlają twoją duszę. Sięgaj tam, gdzie twój wzrok w pierwszej chwili boi się lub nie chce spojrzeć. Otwieraj umysł na to, co nowe i jest szansą na lepsze jutro, bo kto wie, czy za rogiem nie stoją anioł z Bogiem…
Wspaniały tekst. Kiedy następny??
Pięknie dziękuję Pani Paulino:)
sporo się pisze, bądźmy w kontakcie zapraszam:)
serdecznie pozdrawiam:)