Urodziła się jako ta niezbyt fajna. Zbyt podobna do rodziny ojca, czym niezmiernie irytowała matkę. Co mogła począć za swoje geny. Przecież wcale nie prosiła się o nos z dziwną kulką na jego końcu, ani nie tęskniła za piegami, których tak niezmiernie nienawidziła jej babcia. Do tego stopnia ich nie tolerowała, że kazała jej przez jedno całe lato przemywać każdą kropkę na buzi kozim mlekiem. Może i po nim piegi ciut były jaśniejsze, ale musiałaby być chyba Kleopatrą i codziennie kąpać się godzinami w tym białym płynie, żeby efekty były wystarczające.
Słońce robiło z jej buzią, co tylko chciało, więc chodziła po świecie piegowata. Do tego miała ciągłe siniaki, bo nie była z tych fajnych dziewczynek, co to grzecznie siedzą z lalkami i grzecznie odpowiadają na każde pytanie. Ona latała po drzewach, biła się z kolegami. Co gorsze, ona zasypywała wszystkich pytaniami tak wścibskimi, że mieli ją za irytującą.
Później nie była wcale fajną w szkole. Nie pochodziła z bogatej rodziny. Matka kazała jej zakładać robione na drutach dziwne swetry, albo co gorsze, jakieś ciuchy po ciotkach, co przynosiło jej stos obelg rzucanych w jej kierunku. Oj tak. Była niefajna, bo uczyła się dobrze, a to wśród rówieśników było często źle widziane. W końcu kto lubi kujonów?! Nikt nie wiedział, że za każdą ocenę poniżej czwórki jest notorycznie bita, bo jej matka miała szalone wymagania.
Była niefajna, bo nie zapraszała rówieśników do domu. Nie robiła imprez. Nie miała chłopaka. Choć bardzo chciała, ale przecież w kółko mówiono jej, że na miłość przyjdzie jeszcze czas, że trzeba na nią sobie zasłużyć. Tylko że czas leciał, a wszystkie koleżanki już kogoś miały, więc coraz mocniej zamykała się w sobie. Powoli przywykła do bycia niefajną. Patrzyła na siebie i widziała tylko kogoś, kim być nie chciała i zastanawiała się, czy stać ją jeszcze na bunt.
Pewnego dnia, zaraz po dziewiętnastych urodzinach podczas których tonęła w łzach, coś w niej pękło. Najpierw poszła do łazienki, w której matka trzymała swoje najróżniejsze leki. Chciała połknąć wszystko, co było na półce, ale nagle przypomniała sobie zdjęcie z filmu, gdzie robiono komuś płukanie żołądka. Brr… Wstrząsnęła ramionami. Nie chciała przecież odejść ze świata obrzucona wymiocinami. Choć z drugiej strony – pomyślała – kto by się przejmował niefajną córką. Odpuściła.
Kilka dni później w tyle głowy pojawiła się myśl, że może jednak by uciec. Uszykowała dwie torby. Spakowała tylko kilka najlepszych rzeczy, w których czuła się dobrze. Miała trochę nazbieranych pieniędzy, bo zawsze była zaradna i coś tam wleciało od tych, którym nie chciało się pisać wypracowania, czy rozwiązywać zadań. Skończyła szkołę i była wolna. Teraz była gotowa. Choć nie do końca.
Co ja robię? – przeleciała myśl, gdy położyła list do rodziców na stole. Wyszła z torbami szybko i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że dłonie bolą nią od zaciskania pięści na ich rączkach. Wsiadając do pociągu, wzięła głęboki wdech. Koleżanka dzień wcześniej podała jej numer telefonu do jakiejś jej ciotki i domówiła się z kobietą, że wynajmie na początek malutki pokój u niej. Pociąg stukał, a ona się kołysała. Z każdym kilometrem gubiła dawną siebie. Życie było przecież nową kartką. Bała się, ale zaczęła rozumieć coś ważnego. To nie ona była niefajna. To świat dotąd był niefajny!
Do przedziału wsiadła starsza kobieta. Usiadła wygodnie się moszcząc. Po chwili podniosła kosz, który był okryty ściereczką. Staruszka wyciągnęła jabłko i podała jej, jakby się znały od lat i powiedziała:
– Jakie masz piękne piegi dziecko! Zjedz jabłko, bo bladziutka jakaś jesteś.
Uśmiechnęła się do siebie, wgryzając się w owoc. Jabłko było soczyste. Słońce zachodzące wpadało przez okno pociągu i lizało jej policzki. Nagle poczuła się po prostu fajna i to było najmilsze uczucie na ziemi.
W każdym z nas mieszka fajny człowiek! Czasami jest zasypany troskami lub złymi słowami innych. Pamiętaj jednak, że to tylko etap życia. Wystarczy znaleźć ścieżkę, nawet jeśli jest ona trudna, to warto spróbować się od tego uwolnić. Jesteś fajna! Jesteś fajny!
Ps. Pozdrawiam moją panią od języka polskiego, która nienawidziła słowa fajne. Też za nim nie przepadam, ale dziś w końcu Dzień Fajnych Osób, więc zadziałała siła wyższa.
Wszyscy jesteśmy fajni tylko trzeba tą fajność odkryć w sobie. Jednym przychodzi to szybko, innym odkrywanie zabiera więcej czasu. Świadomość, że „nie ważne co kto o mnie mówi-ważne co ja sama myślę o sobie” nabiera kolorowego sensu życia.