Schudnij z nami
Dieta cud
Szukam 10 odważnych i zdeterminowanych kobiet
Magiczne kapsułki, herbatki…
Te i inne wiele obiecujące hasła atakują nas co dzień. W radiu, w tv, w mediach społecznościowych. Wszędzie atakują nas zdjęcia pięknych, smukłych kobiet z nienagannym makijażem, cisnących na siłowni, ale uśmiechniętych bez grama tłuszczu. Wysportowane, z pięknie lśniącą skórą, bez kropelki potu, bez śladu zmęczenia.
Pic na wodę
To wszystko pic na wodę, fotomontaż. Nie ma się co oszukiwać. Każdy, kto miał problem z nadwagą z jakichkolwiek powodów, wie, że zgubienie zbędnych kilogramów wymaga technicznego wysiłku i systematycznej pracy nad sobą. Jak to mówią KREW POT I ŁZY i uwierzcie mi, że nikt tu nie przesadza.
Od dziecka byłam większa. Choć teraz jestem z metra cięta, to w dzieciństwie szybko rosłam, szybciej od koleżanek dojrzałam i równie szybko przestałam rosnąć w górę, a zaczęłam w poprzek. Dodatkowym problemem była grubość moich kości. Najmniejsza waga w moim dorosłym życiu to 62 kg. Co przy wzroście 162 cm już jest wg kanonów piękna za dużo.
Wiele czynników złożyło się na moją otyłość
Bardzo wiele czynników złożyło się na moją otyłość. Nieregularne posiłki, ciąża (+23 kg), bo ciągle słyszałam: jedz, żeby dziecko było zdrowe, a potem: jedz, żebyś miała pokarm. Stres, ciężka praca i choroba (moja odwieczna przyjaciółka migrena). Do tego z czasem doszły problemy ze stawami, kręgosłupem, rwa kulszowa itd. Tony leków przeciwzapalnych, przeciwbólowych, sterydy.
To nie jest tak, że ja się nie ruszam. Pracuję w ruchu cały dzień, żyję dość aktywnie. Jeżdżę na rowerze, chodzę na spacery. Ba! Nawet na plenerową siłownię chodziłam. Niestety od lat pielęgnowane złe nawyki żywieniowe plus problemy zdrowotne, brak czasu i systematyczności spowodowały, że rozrosłam się do monstrualnych rozmiarów. Każda wyprawa na zakupy była koszmarem. Patrzyłam tęsknym wzrokiem na wszystkie fajne szmatki. Niestety dla mnie zostawały bezkształtne worki. Im większe, tym lepiej, bo zakrywały moje fałdki.

W niektórych sklepach nie było nic w rozmiarze plus size. Człowiek wtedy przestaje się czuć komfortowo. Spojrzenia, uśmiechy, czasem niewybredne komentarze. Kiedyś mi się zdarzyło, że małe dziecko w tramwaju zapytało na głos: mamo, czemu ta Pani jest taka wielka? Mama oczywiście przeprosiła, ale stało się. Łzy, złość, uczucie samotności, brak akceptacji, upokorzenie….
Tyłam od samego myślenia o jedzeniu
Nie, absolutnie nie zajadałam stresów, nie piłam słodkich napojów, nie jadłam jakichś dużych ilości słodyczy, chipsów itd. – wręcz przeciwnie. Stosowałam różne diety, od zawsze piję tylko wodę, głodziłam się, bo wszyscy mówili, że metoda mniej żreć jest najbardziej skuteczna. Doszło do tego, że zaczęłam słabnąć, mdleć z głodu. Wyobraźcie sobie osobę, pracującą fizycznie po około 16 h dziennie, która rano zjada garść płatków kukurydzianych z mlekiem, w ciągu dnia wypija jogurt, butelkę wody mineralnej, a wieczorem je 2-3 suchary. Waga jednak ani drgnęła. Miałam wyrażenie, że tyje od samego myślenia o jedzeniu.
Pewnego dnia waga wybiła blisko 107 kg. Przy moim wzroście 162 cm. To wtedy nastąpił przełom. Coś we mnie pękło. Wiedziałam, że muszę coś ze sobą zrobić, bo w końcu coś mi się stanie. Udar, zawał, cukrzyca etc. To wtedy przypadkiem w czasie rozmowy z koleżanką usłyszałam o diecie keto, którą ona z powodzeniem stosowała od kilku miesięcy. Po 2 dniach zadzwoniłam ponownie i wypytałam o szczegóły. Zdecydowałam. Na wariata. Od już, natychmiast. Poszłam na żywioł.
Keto
O KETO można pisać długo. W telegraficznym skrócie, odstawiamy węglowodany, pilnujemy, aby jeść regularnie, dużo pijemy, zachowujemy odpowiednie proporcje węglowodanów/ białka/ tłuszczy. Jednak powtórzę za innymi. Keto to nie jest dieta. To nauka zdrowych nawyków żywieniowych. Należy również tutaj wspomnieć o tym, że KETO ostatnio zrobiło się bardzo popularne i jest polecane przez wielu lekarzy. Zaburzona gospodarka hormonalna, nowotwory, insulinooporność, Hashimoto, migreny i wiele innych chorób, łatwej kontrolować stosując ten rodzaj żywienia.
Nauczyłam się jak komponować posiłki, jak wyliczać macro i kalorie, chociaż nie one są tu akurat najważniejsze. Nauczyłam się od podstaw wszystkiego. Odstawiłam cukier. Czytałam poradniki, zapisałam się na fb do mnóstwa grup keto pasjonatów, oglądałam filmiki na YT. Wciągnąłem mnie to na maxa.
Szczęście początkującego
Po tygodniu zaczęłam lepiej spać. Po dwóch zauważyłam poprawę jakości skóry (w końcu przestała być szorstka), przestały mi dokuczać zgagi, niestrawność i inne problemy żołądkowo-jelitowe. Przestałam odczuwać permanentne zmęczenie. Przeciwnie, chodziłam jak na turbo doładowaniu.
Pierwszy raz odważyłam się wejść na wagę po 3 tyg. Nie mogłam uwierzyć, gdy waga pokazała -5 kg. Koleżanka niestety ostudziła moja radość. Oczywiście gratulowała mi, jednak uświadomiła, że to tylko woda. Dopiero odtąd mogę zacząć świętować utratę każdego kilograma. Jednak uwierzcie mi, że skakałam pod sufit z radości. Jadłam smaczne rzeczy, nie czułam głodu i chudłam.

Kolejne tygodnie pokazały, że Keto to był strzał w dziesiątkę. Ubrania stawały się luźniejsze z dnia na dzień. W ciągu 3 miesięcy schudłam prawie 15 kg. Czułam się jak młody bóg. Uregulowałam gospodarkę hormonalną, a co najważniejsze dla mnie, przestały mi dokuczać uporczywe migreny, na które cierpiałam od 5 r.ż.
Nudności, wymioty, zaburzenia wzroku, słuchu, drętwienie kończyn, problemy z mówieniem podczas ataków i ten silny, świdrujący ból głowy, który czasem trwał kilka dni. W pewnym momencie doszłam do tego, że jeśli w ciągu miesiąca było 5 dni, w których funkcjonowałam bez leków przeciwbólowych i tryptanów, było super.
Kryzys
Wtedy przyszedł kryzys. Zaczęłam podjadać. Zachwycona efektem w nagrodę zjadłam pizzę, kilka chipsów itd. Później doszła kontuzja ręki, napad rwy kulszowej. Leki pzp, sterydy. Kolejne 7 miesięcy leczenia. Odważyłam się stanąć na wagę, kiedy spodnie zaczęły ponownie opinać moje ciało. 97 kg. Zaczęły się wahania nastrojów, huśtawka emocjonalna, stres itd.
Ponowna próba wejścia w tzw. ketozę. Wcale nie jest tak łatwo znów zacząć. Szczególnie że czułam, że zawiodłam sama siebie. Że znów mi się nie udało. Oszukiwałam siebie, wchodząc na wagę rano, bez śniadania, bez kapci, nago, żeby tylko zobaczyć chociaż pół kg mniej.
Ponownie na tzw. czyste keto weszłam po kilku tygodniach. W ciągu 2 tygodni schudłam 7 kg. Czyli jednak się da. Sukces. Kiedy zobaczyłam na wadze upragnione 90 kg, wpadłam w euforie. Wyruszyłam na zakupy. Bielizna, spodnie, bluzki. Okazało się nagle, że mam sylwetkę odchudzoną o kilka rozmiarów, bo keto to taki cud, że czasem kilogramy stoją w miejscu, ale obwody lecą w dół.
Gdy obwody leciały w dół
Wtedy to zdecydowałam, że muszę coś zrobić ze skórą, która po takim ubytku tłuszczu zaczęła nieestetycznie zwisać tu i tam. Wtedy zaczęłam nieśmiało, ale coraz częściej myśleć o siłowni. No ale jak? Przecież tam wszystkie te takie uśmiechnięte, zgrabne, patrzące z pogardą na takie orki zapasione. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie ma mowy.
Nie będę się narażała na śmieszność. Gdzie ja, stara baba, 42 lata z du*ą jak szafa trzydrzwiowa na siłownię. No proszę cię, nie wystawiaj się na kpiny. Nie bądź tematem do śmichów-chichów dla wszystkich. Przecież ci ludzie tam popękają ze śmiechu, jak cię zobaczą na tej bieżni, taką zasapaną. A w ogóle to na pewno nie ma nawet takich rozmiarów tej odzieży treningowej. Daj sobie spokój. Tak, takie dialogi właśnie prowadziłam sama ze sobą przez wiele tygodni.
Nie wiem skąd ta odwaga
W końcu któregoś dnia, przez przypadek, wracając z pracy wieczorem, zobaczyłam u siebie na osiedlu maleńką siłownię. Nie wiem skąd ta odwaga, co we mnie wstąpiło, zadzwoniłam. Po rozmowie z człowiekiem waliłam się telefonem w głowę i znów prowadziłam ze sobą dialog w stylu: i co żeś idiotko narobiła, teraz to dopiero narobisz obciachu, co mnie podkusiło, a żeby ci ten paluch, którym wciskałaś zieloną słuchawkę, odpadł, spuchł i co tam jeszcze.

Umówiłam się na trening z trenerem za trzy tygodnie, bo wcześniej nie miał wolnych terminów. Znajomych błagałam o trzymanie kciuków i doping, żebym nie ważyła się zrezygnować. No i się zaczęło. Nie było odwrotu. Kupiłam torbę, buty, strój (o dziwo był rozmiar), modliłam się tylko, żeby nie strzelił na tej mojej grubej dupie w czasie treningu. I poszłam.
Sobota, 21 maja, godz.15
Weszłam z tak bijącym sercem, że mogłabym przysiąc, iż to dudnienie było słychać w pobliskim spożywczaku oddalonym od siłowni 200 m. Przywitał mnie sympatyczny facet w moim wieku. Dał kilka minut na przebranie i zaczęliśmy. Zadał mnóstwo pytań, pokazał, wytłumaczył, przygotował plan ćwiczeniowy, zapewnił o gotowości pomocy w każdej chwili. Przeczołgał mnie tak, że jeszcze w czwartek bolały mnie mięśnie, o których istnieniu nie miałam do tej pory pojęcia.
W kolejną sobotę poszłam sama na kolejny trening. Powolutku, uważanie powtarzałam wszystkie zalecane ćwiczenia. Później, kolejny i kolejny raz zwiększałam, a to ilość wykonywanych powtórzeń, a to ciężkość obciążeń. Po 4 tygodniach zorientowałam się, że jakoś strasznie dawno nie brałam leków na kręgosłup, a wątpliwej przyjemności znajomość z rwą kulszową, poszła w niepamięć.
Nowa ja
Dziś jestem nowa osoba, odzyskałam spokój, wiarę w siebie. Przeszłam na mniej restrykcyjną dietę low carb. Pilnuje tego, co jem. Owszem czasem nażrę się jakichś węglowodanów, ale trzymam tendencję spadkową. Waga spada dużo wolniej, ponieważ mięśnie ważą dużo więcej niż tłuszcz. Obwody spadają. Kolejny raz kupiłam nowe MNIEJSZE! ubrania. Nauczyłam się zdrowo odżywiać. Ćwiczę sumiennie. Kiedy przychodzi sobota, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Ja mam trening i tylko to się liczy.
Ten rok był dla mnie rokiem zmian, wiele zmieniłam w sobie, kolor włosów, zaczęłam inaczej postrzegać świat i ludzi. Zaczęłam być dla siebie dobra. Ze swojego życia pozbyłam się wszystkich wampirów energetycznych, zaczęłam wyznaczać granice. Postanowiłam, że będę szczęśliwa. Nie zawsze się udaje, ale uśmiecham się częściej. Mam wokół siebie wspaniale osoby, oddane, szczere, które mnie darzą szacunkiem, akceptują taką, jaką jestem, dopingują, trzymają kciuki, mobilizują, wspierają. Nie takie, które czekały na moje potknięcie.

Powodzenia!
Kochani przede wszystkim nie wolno nam tracić wiary w siebie. Nie dajcie sobie wmówić, że nie dacie rady. To wszystko siedzi w waszej głowie. Ja też na słowo dieta od razu robiłam się głodna. I to tak, jak nigdy dotąd. Uda się Wam, jeśli będziecie w to wierzyć. Trzymam za was mocno kciuki.
Wyznaczajcie sobie cele, łamcie zasady, bawcie się, żyjcie swoim cudownym, radosnym życiem. Życie można zacząć po 40. I nie prawda, że musi boleć, bo jak boli, to znaczy, że człowiek żyje. Niech boli, ale każdy mięsień po treningu. Na sam koniec chciałabym podziękować dwóm cudownym osobom, które odmieniły moje życie.
Dziękuję z całego serca Kasi (dzięki której przeszłam na keto) i Łukaszowi (mojemu wspaniałemu, nieocenionemu trenerowi). Dużo zdrowia dla Was. To dzięki Wam ośmielam się znów czerpać radość z życia i uwierzyłam w siebie.
Mała Jesteś Wielka! Brawo Emilko! Zawsze do końca nie wiedziałam co jest grane jak z osoby size plus nagle zobaczyłam eskę. chapeau bas :).
Świetny artykuł! W końcu szczere wyznanie, a nie reklama „magicznej tabletki”! A przy tym świetny humor 😉
Gratulacje dla Ciebie, dziękuję za tę inspirującą historię:)
[…] doktorat. Mnie akurat pomogła dieta keto. O mojej historii z tą dietą możesz przeczytać tutaj. Ograniczyło to moje ataki do zera. O ile nie mam dostępu do zapalników. Wtedy nic nie pomaga. […]