Z tą dziewczyną znamy się od przedszkola. Iwona to kobieta dynamit. Ma 43 lata, jest architektem wnętrz. Ma dwóch wspaniałych synów. Ma mnóstwo pasji i zainteresowań. Ma też raka, z którym walczy tak odważnie, że zamiast my wspierać ją, często ona wspiera nas, którzy mają odwagę towarzyszyć jej w tym trudnym momencie życia.
To jest nasza wojowniczka!
Kiedy my się pieklimy, awanturujemy, wściekamy, boimy, płaczemy, ona zachowuje kamienny spokój i opanowanie. Zawsze ma plan B. Ba! Żeby tylko B. Ona ma C, D i E. To nie jest osoba, która się poddaje, płacze, załamuje ręce. O nie! To osoba, która jak mówi o sobie, w ekspresowym tempie zrobiła doktorat z raka.
To osoba, która wchodzi bez pukania na sympozjum szpitalne lekarzy i zanosi rysunek wątroby z umiejscowionymi guzami i mówi im, gdzie należałoby zrobić resekcję. To osoba, która jedzie do chirurga onkologa z podobnymi rysunkami tejże wątroby i rozprawia z nim o termoablacji, naświetlaniach itd. To osoba, która mówi lekarzom, jaki ma pomysł na kolejny krok w leczeniu. To osoba, która leżąc po operacji na oddziale, robi sobie maseczki z awokado.
To osoba, którą gdy pytasz: nie boli cię? Odpowiada: boli, ale przecież jak będę leżeć i jęczeć, nie będzie boleć mniej. Więc wstaje i chodzi ku przerażeniu lekarzy i pielęgniarek po korytarzu, w tę i z powrotem. Przed operacją biegała na 6 piętro po schodach kilka razy dziennie, bo sobie wymyśliła, że zgubi kaszel. Ona siedzi z nogami na stole w szpitalnej sali, je arbuza (bo też pomaga zwalczyć przeziębienie) i pestki wypluwa przez okno, formułując w głowie myśli nie ze mną te numery.
Śmiejemy się, że jak wyszła z jednego z warszawskich szpitali, wszyscy odetchnęli z ulgą, a każdy, kto miał z nią do czynienia na samą myśl, że wróci, dostaje wysypki. Ale to też osoba, która wybiera sukienkę do trumny, pisze testament, wybiera oprawę muzyczną na pogrzeb. Jednocześnie pisząc ze mną, że jeśli ktoś jej przyniesie lilie, których zapachu nienawidzi, to dostanie migreny i zarzyga trumnę. Przeczytajcie historię Iwony. A nasze przesłanie jest do tych wszystkich, którzy są w podobnej sytuacji.
Kochani walczcie, nie poddawajcie się. Póki życia, póty nadziei… Spokojnie! To tylko rak!
Beztroskie życie
Żyjesz sobie zwykłym życiem, troskami dnia codziennego? Dzieci, dom, praca… a to sobie dodatkowe studia robisz, gdzieś na imprezę wyskoczysz, spotkasz się ze znajomymi, wyjedziesz na wakacje. Czy myślisz wtedy o zdrowiu? Czasem przyplącze się jakiś katar czy niestrawność – kto by to leczył? Samo przejdzie.
Myślisz sobie: – ja i tak żyję zdrowo, dobrze się odżywiam, ćwiczę, jestem szczupła, nie piję alkoholu, nie palę papierosów, przy jakichś większych dolegliwościach odwiedzam lekarza. Co mnie może spotkać? Ja też tak myślałam…
Od dzieciństwa cierpiałam na migrenę, więc głowę miałam przebadaną i regularnie odwiedzałam neurologa. Kręgosłup badałam co dwa lata i chodziłam na rehabilitację. Raz w roku robiłam badania krwi i lekarze anemię tłumaczyli – taką urodą. Badania ginekologiczne robiłam regularnie. Badałam znamiona u onkologa ze względu na dużą ilość. Miałam dolegliwości żołądkowe, to zrobiłam gastroskopię i szybko wyleczyłam bakterię. Dentystkę odwiedzałam regularnie, zresztą i tak na mnie nie zarobiła, bo mam zdrowe zęby. Kontrolne EKG czy EEG co dwa lata. Jednak czegoś nie przebadałam…
Rak siedzi cicho
Przetrwałam pandemię Covid-19 bez większych ekscesów. Teraz, wspominając te czasy, jak przez mgłę przelatują mi sporadyczne kłucia w brzuchu, które wystarczyło rozmasować i mogłam w swoim pędzie biec dalej. W listopadzie 2021 roku dopadło mnie zapalenie płuc. Wyleczyłam się w ciągu tygodnia i pomyślałam – ależ mam silny organizm, żyć nie umierać! Jednak śmierć zaczaiła się na mnie i wtedy zaczęło się dziać coś niepokojącego.
Zauważyłam, że od tygodnia nie korzystałam z toalety. Jak to możliwe? Przecież normalnie jem, więc muszę wydalać. I się zaczęło – ponad tydzień biegania od lekarza do lekarza, żeby znaleźć przyczynę niedrożności jelit. Przestałam jeść, bo jedzenie powodowało okropne bóle.
Badania na SORze nic nie pokazały, więc odesłali do domu z Xenną na zaparcia. Prywatne wizyty u lekarzy to też było wróżenie z fusów. Odbijałam się od ściany do ściany i każdy lekarz mnie ignorował. Tak się teraz zastanawiam, co oni o mnie myśleli, że biegam z zaparciem do wszystkich wolnych lekarzy?
Diagnoza rak!!!
Jednak ja mam szczęście w życiu. Spotkałam mojego ginekologa i zaniepokoił go mój stan zdrowia i skurcze brzucha co minutę, jakbym miała zaraz urodzić. Położył mnie do siebie na oddział i zrobił tomografię. Wystarczyło na SORze zrobić zwykłą tomografię!!!
– Pani Iwono, jest guz w jelicie grubym ok. 5 cm i rozsiane przerzuty w węzłach chłonnych i wątrobie.
Zaniemówiłam. Do tej pory nie wiem, co powiedzieć. Czasem po fakcie wpadamy na pomysł, co byśmy powiedzieli w danej sytuacji, ale u mnie minął ponad rok i ja nadal nie wiem, co mogłam powiedzieć. W sumie może za dużo w życiu mówiłam i w końcu coś mnie przytkało, nie tylko w jelicie?
Pani Załatwiaczka
Wypłakałam się w łazience, zadzwoniłam do mamy, do męża – paniki nasiałam w rodzinie, że nie wiem, kto był w większym szoku. Ale nie byłabym sobą, gdybym to tak zostawiła. Po kilkunastu minutach otrząsnęłam się i zaczęłam działać. W leczeniu raka czas odgrywa najważniejszą rolę.
Szybko zadzwoniłam do mojego chirurga onkologa, który mi badał znamiona i umówiłam się na operację u niego w szpitalu. Jak mój ginekolog przyszedł ustalać ze mną dalszy plan leczenia, to ja miałam wszystko pozałatwiane. Wypisał mnie i trafiłam do innego szpitala od razu na stół operacyjny. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam się nawet zestresować.
Krójta mnie!
A nie! Zestresowałam się na sali operacyjnej. To była moja pierwsza operacja w życiu, a ja się nie przygotowałam. No bo kto by myślał o depilacji, będąc w stanie niemalże agonalnym od ponad dwóch tygodni? Rozłożyli mnie nago na zimnym stole i jedyne, z czym miałam problem, to gdzie się podziały moje cycki i jestem taka nieogolona. Co powie mój lekarz, jak mnie taką zobaczy?
Panika w oczach. Ręce już rozłożone z powbijanymi igłami, już mi nogi rozkładają do podpięcia cewnika. Dziewczyny! Depilujcie się, bo nie znacie dnia ani godziny! Myślę sobie: usypiajcie mnie już i róbcie, co chcecie, abym ja na to nie patrzyła.
Jak trwoga to do Boga
Operacja się udała, nawet obyło się bez stomii. Wtedy nastała chwila nostalgii i dziękczynienia, że jednak Bóg miał mnie w swojej opiece, czyli jeszcze jestem Mu do czegoś potrzebna. Leżąc, po operacji przeczytałam w internecie wszystkie możliwe statystyki, które przy niepomyślnym leczeniu dawały mi jakieś 5 miesięcy życia i tylko 5% szans na całkowite wyleczenie. Ale nie nudziłam się aż tak bardzo.
Pobyt w szpitalu nauczył mnie pokory i dystansu do współchorujących. Po tygodniu zastanawiałam, się czy przypadkiem nie położyli mnie na oddziale psychiatrycznym. Towarzystwo miałam pierwszej klasy. Pozdrawiam z tego miejsca wszystkie chorujące babcie z zanikami pamięci i alkoholików uciekających ze szpitala.
Leczenie systemowe
Chwila rekonwalescencji po operacji i czas na chemioterapię, bo przerzuty same nie znikną. Poddałam się bez dyskusji leczeniu systemowemu. W tym leczeniu są utarte schematy: trzy miesiące chemii, tomografia, znowu trzy miesiące chemii i tomografia, jak jest regresja to przerwa na operację itd. aż do śmierci.
Zaczęły się też komentarze lekarzy. Od pierwszej Onkolożki, do której trafiłam, usłyszałam, że mam nikłe szanse na wyleczenie. Moja reakcja? Wściekłość i chęć pokazania jej, że nie ma racji. Nawet jak przed podaniem chemioterapii przerzuty podwoiły swoje rozmiary, a markery nowotworowe z 300 wzrosły do 1400, to nie traciłam nadziei i wiedziałam, że jeszcze nie czas umierać.
W sierpniu 2022 roku zaplanowano mi resekcję wątroby. Trafiłam do szpitala na Banacha w Warszawie. Jakiż bunt we mnie narastał, jak widziałam nieefektywną pracę personelu medycznego. Spędziłam tam w sumie prawie miesiąc, a wystarczyło tylko kilka dni. Operacja się nie udała, bo przez okres oczekiwania przerzuty się rozrosły. Lekarze powiedzieli, że już nic nie da się zrobić, że mogę jedynie wrócić na chemioterapię paliatywną, która przedłuży mi trochę życie.
Moja wściekłość sięgnęła zenitu. Nie wiem, czy sama chciałam stamtąd szybciej wyjść, czy oni chcieli się już mnie pozbyć, bo wstałam następnego dnia po operacji, a po trzech dniach już mi dali wypis i kazali się zwijać. Ale że ja we wszystkim zawsze widzę pozytywy, to nie uważam tego czasu za stracony.
Akcja mobilizacja
Przed wyjazdem do Warszawy zmobilizowałam do pomocy moje trzy przyjaciółki z dzieciństwa, które obecnie mieszkają w stolicy. Nie był to zwykły pobyt w szpitalu. Wymykałam się na spotkania z dziewczynami, a lekarze na obchodach nawet nie zauważali mojej nieobecności. Zawsze jak był obchód, to ja byłam w łazience. Nie myślałam wtedy o operacji, o raku i o tym, że coś może się nie udać.
Zyskałam tak dużo życzliwości i wsparcia, że w najśmielszych snach bym się tego nie spodziewała. Odzyskałam radość dzieciństwa. Nawet nie wiem, jak podziękować dziewczynom za to ogromne wsparcie. Ale coś wymyślę, jestem kreatywna, mam jeszcze czas ,żeby im podziękować. O raku trzeba mówić, nauczyć się prosić o pomoc, bo tej pomocy dobrzy ludzie nie odmówią. A jak ktoś odmówi, to wiecie, gdzie może Was pocałować? Można powiedzieć, że w czasie takiej próby odbywa się selekcja naturalna wszystkich przyjaźni.
Reakcja znajomych
Znajomi boją się chorych na raka. Nie wiedzą, czy mogą zadzwonić, czy mogą rozmawiać wprost o raku. Spotykam się często z milczeniem i takim udawaniem, że niby wszystko jest normalnie. Starają się traktować mnie jak dawniej, ale to i tak im nie wychodzi, bo mój przenikliwy umysł czyta ich myśli:
– Ciekawe kiedy umrze?
– Jak mi jej szkoda.
– Dobrze, że mnie to nie spotkało. Itd.
A może też masz raka?! Tylko jeszcze o tym nie wiesz?!
Nie można unikać rozmów z chorymi. To nie jest tak, że chorzy nie chcą o tym rozmawiać. Ja chcę rozmawiać! Namawiam wszystkich na badania. Podpowiadam jakie badania zrobić. I minął ponad rok od mojej diagnozy, a tylko jedna moja koleżanka zrobiła kolonoskopię i napisała mi, że u niej wszystko w porządku. Czekam na informację od pozostałych i mam nadzieję, że się doczekam 😉 Pamiętajcie, że objawy raka pojawiają się najczęściej w 3 lub 4 stadium choroby. Badania profilaktyczne trzeba robić, jak nie ma objawów!
Umiesz liczyć – licz na siebie
Chcesz żyć? Weź sprawy w swoje ręce! Po nieudanej operacji miałam chwilę zwątpienia. Zaczęłam planować pogrzeb i wybierać sukienkę do trumny. Oswoiłam się ze śmiercią, ale martwiłam się o dzieci, bo przecież trzeba je jakoś przygotować do życia beze mnie. Te myśli nie dawały mi spokoju i wtedy postanowiłam wyskoczyć z systemowego nurtu leczenia i opracować własny plan.
Przestudiowałam wszystkie artykuły medyczne w internecie, zapisałam się do grup z rakiem i zaczęłam czytać historie ludzi, którzy umarli na tego samego raka. Cofałam, się do ich opisów jak jeszcze żyli i wyłapywałam popełniane przez nich błędy. Można powiedzieć, że po trupach doszłam do celu. Rozrysowałam na kartkach wszystkie moje guzy na wątrobie w poszczególnych etapach leczenia, rozpisałam tabelki i wykresy. Wyliczyłam kiedy i które guzy ulegały zwapnieniom i opracowałam własny plan leczenia.
Potem zaczęłam szukać nowych lekarzy, którzy ten mój plan wdrożą. Mimo że od pierwszego nowego lekarza usłyszałam, że nie ma czego ratować, to szukałam dalej. Aż trafiłam na cudotwórcę i jego słowa: – jaka piękna wątroba do uratowania! I już wiedziałam, że się dogadamy.
W ciągu miesiąca byłam już po zabiegu radioterapii w Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Radioterapię wcisnęliśmy pomiędzy wlewy chemioterapii i już po miesiącu okazało się, że są tylko dwa guzy niewielkich rozmiarów. Markery spadły niemal do normy, a ja odzyskałam wewnętrzny spokój. Mój plan zadziałał!
Co robię teraz? Czekam na wyniki badań. Powinny być w poniedziałek. Z moich obliczeń wynika, że został jeden mały guz, którego załatwimy termoablacją. Rak to bułka z masłem, może grubo posmarowana, ale do przełknięcia.
Świetny artykuł.
Iwona!Jesteś WIELKA!!!
Emilko, jestem pod wrażeniem Twojego tekstu o raku w klimacie pół żartem, pół serio. Podobno wszystkie choroby zaczynają się w głowie więc Twoja Wojowniczka-Siłaczka z tego co opisałaś znalazła dobry sposób na tego co chodzi do tyłu. Liczę na to, że Wojowniczka nie poprzestanie na tym, tylko pewnego dnia wysunie tak solidnego kopa w tyłek chorobie, że już zniknie na zawsze. Życzę Jej z całego serca zdrówka i żeby ten zły etap w życiu został tylko bladym wspomnieniem.
Piękna walka jestem pod wielkim wrażeniem 🥰
Brawo Wojowniczko. Coś tam o takiej walce wiem. Niech światło będzie z Tobą. A artykuł świetny! Brawo
Pięknie, emocjonalnie, poryczałam się. Pani Emilio, gratulacje, a Panią Iwonę ściskam mocno!!!