Zdarza się tak, że na wspólnej drodze spotyka się Sowa ze Skowronkiem. Mówią, że z góry są skazani na zagładę. Ona może nie spać całe noce. On za to pada na nos zaraz po wieczornych programach. Bywa, że na filmie już głowa mu się kołysze, utulona obłoczkiem snu, co doprowadza nie jedną kobietę do szału. Za to ona obudzona o poranku przez niego w godzinach, gdy przecież dopiero zasnęła, bywa zła aż po koniuszki palców. Nawet kawa podana do łóżka wtedy nie smakuje tak, jak powinna. Sowa ze Skowronkiem mijają się tak, a przecież udało im się kiedyś spotkać. Udało im się dotknąć jedno drugiego na krawędzi czasu. Jak to się stało?
Mówią, że być może on się gdzieś lekko spóźnił lub ona za szybko wyszła. Mówią, że to tylko błąd matrixa. A jednak wokół nas pełno takich par. Zatem, co ich łączy? Jakim cudem żyją razem często przez wiele dekad? I to nie jest ważne, czy on, czy ona jest nocnym markiem, czy też poranną energią. Zatem co to za boska siła trzyma ten układ w ładzie?
Kompromis
Coś, co nie rodzi się od pierwszego dnia. To ciężka praca obu stron. Ona musi otrzepać sen z powiek, gdy chce mu dać buziaka o poranku i to takiego, żeby on do niej wracał w poskokach. On za to bierze orzeźwiający prysznic wieczorny, żeby zmyć z siebie, wychodzący z każdej komórki ciała, sen. Tylko po to to robi, żeby móc pobyć z nią w ten jedyny sposób. Ona mu po wszystkim wybaczy, że zasnął w połowie drogi do łóżka. Będzie jeszcze pół nocy się do niego uśmiechała, ucząc się jego rysów twarzy, na nowo okrywając go, żeby nie zmarzł. Za to on lekko odsunie kosmyk z jej buzi o poranku, gdy będzie go już energia nosiła, ale nie będzie mu przeszkadzało, że ona tak słodko nadal śpi, bo po prostu lubi patrzeć na nią.
Dwie dusze żyjące w połowie przymkniętych powiek. Spotkali się i mieszkają w połowie drogi między snem a jawą. Wcale nie muszą być skazani na przegraną. Wcale też nie musi być od początku cudownie. Czeka ich nie jedna burza. Czeka ich wiele przeciągań w swoją stronę, bo rezygnacja ze strefy komfortu nigdy nie jest prosta. Ważne jednak, żeby trochę odpuściły obie strony, a nie była to rezygnacja tylko jednej z nich. Jak to mówią, do ciągnięcia wozu z życiem potrzebne są dwa zgrane konie. Jeden nie może pchać życia za dwoje. Sowa nigdy nie stanie się Skowronkiem i odwrotnie.
A jak to jest u Was? Jesteście dwoma skowronkami czy sowami? A może właśnie dane jest Wam być taką ptasią parą znad krawędzi czasu? Dajcie znać, jak Wam się udaje spotkać w połowie drogi? Głównie w zimowe dni, gdy pogoda wydaje się senna o każdej godzinie.
Wspaniały artykuł. To o mnie i o moim mężu;) tylko to ja jestem skowronkiem, a on sową. Dla nas to układ idealny. Choć przyznam, że ciężko wieczorem obejrzeć wspólnie film. Za to dla mnie najlepszy czas na pisanie to 5 rano, wtedy wszyscy śpią i nikt mi nie przeszkadza;)