Ich ekscelencje i świątobliwości w nienajczystszej postaci

Wiosna, wiosenka, wiosnunia. Raz sypnie śniegiem, raz rozbieramy się do gołych pępków, a na placach zabaw dzieci okutane po uszy w kombinezony i skafandry, bawią się z tymi biegającymi boso i bez czapek. Uwielbiam na to patrzeć! Kilka tygodni po Wielkanocy, tej oplecionej żółto-zielonymi barwami, niezależnie od czapek futrzanych na uszach i przymrozków.

Tej najpiękniejszej, najdonioślejszej, najgłębszej i najważniejszej względem naszej wiary. No właśnie, naszej? Czyli mojej też? Rozmyślam uporczywie o tym, dlaczego nie umiałam się radować całą sobą w te święta. Beztrosko zagryzać chlebka i podsuszanej kiełbaski z koszyczka? Radośnie wracać z Kościoła polana wodą święconą wraz z pokarmami? Ach, no właśnie. Bo ja przecież nie dotarłam do Kościoła. 

Boję się. Bałam się. Bać się będę.

Karolinko, a to święconka jest? – zapytała babcia mojego partnera. Odpowiedziałam szczerze, że taka nowoczesna i nasza autorska alternatywa, bez święceń. Uśmiechnęła się, a ja miałam nadzieję, że jej aparat słuchowy przestał działać i nie zrozumiała, że nie poświęciłam jajek w tym roku. Siedzę na gumowej oponie w parku jordanowskim, a moi chłopcy biegają. Myślę o tym, że nie kłamiąc, byłabym w stanie zabić, gdyby coś im się stało i gdyby ktoś spróbował ich skrzywdzić. Wykorzystać ich beztroskę i naiwność, którą mają prawo emanować w tym wieku. Tak byłabym w stanie, gdyby ktoś spróbował dotknąć moich chłopców…

Boję się. Bałam się. Będę się bać. Strach to nieodzowny element mojego życia. Od kilku lat mam zupełnie nowe lęki jako matka, to oczywiste. Jednak niepokoi mnie też moja relacja z Kościołem. Nie uśmiecham się na myśl o tym, że mam się do kogo modlić, bo nie jest to wspierające miejsce, ani nie jest moją podporą, a przecież być powinno. W kościele mówi mi się, na kogo powinnam głosować. Słyszę, że ludzie z tatuażami są opętani przez złe moce. Obrzuca się mnie krzywym spojrzeniem, jak nie dam kilku złotych na tacę. Obrzuca ksiądz, jak i sąsiadka z ławeczki obok. 

Bałam się jako dziecko i boję się jako dorosła kobieta. Obecnie, czując lęk, czy aby na pewno mogę wybierać, w co wierzę, mieszkając w Polsce? 30 lat temu, udając chorobę, żeby nie iść do kościoła, bo tak bardzo chciałam się wyspać i nie być do niczego zmuszana. Nigdy nie zapomnę termometru rtęciowego nad rosołem. Chciałam go tylko trochę nagrzać, żeby temperatura była w okolicy 38 stopni, a ten jeb*niutki rozbił się w drobny pył i z tą rtęcią… do tej zupy… I musiałam znów się bać, i przyznawać, że coś takiego zrobiłam. Płakałam, że ja nie lubię chodzić do kościoła i że chciałam pospać sobie dłużej w niedzielę. Babcia płakała i wylewała rosół do wiadra, unikając zatrucia rtęcią połowy rodziny, która wówczas się zjechała. Zachodziła w głowę: jak ja mogłam tak obrazić Boga?

Krzyczała do dziadka, że skoro u nich nocuję, to obowiązują mnie ich zasady i w tym domu do kościoła się chodzi. Tak bardzo smucił ją fakt, że oszukiwałam w tym temacie, że przecież trzeba się modlić, trzeba co niedziela uczęszczać, trzeba szanować…  A ja w taki sposób… jak moi rodzice mogli mnie tak nie przygotować do życia? Oczywiście oberwało się też mojej mamie, która nie kryła złości i wykład miałam i chyba karę nawet za to. To była epoka kar, to pewne. Tylko dlaczego nikt nigdy nie zapytał mnie wtedy, dlaczego tak zrobiłam? Co czułam? Dlaczego tak bardzo byłam pogubiona? 

Baranek cukrowy bez głowy

Komuś z opiekunów na placu zabaw zadzwonił telefon, melodią Budki Suflera: Wszyscy Święci balują w Niebie, złoty sypie się kurz… Nigdy nie rozumiałam mody na ustawianie melodyjek w telefonach, gdyż mój od lat nie ma nic do zaoferowania w kwestii dźwięku poza wibracjami. Ale poleciał stary hicior i mimowolnie zrymowałam w myślach: 

Wszyscy Księża balują w kościele

Pieniądz sypie się co i rusz,

A ja tutaj dziś biedę klepię,

dam na tacę, będę wśród tych dobrych dusz.

Boga swego nie zdenerwuję,

Wścieknie się jeszcze czy co!?

Kiepski los mi on też zgotuje 

Pomodlę się, odrzucę zło…

Tak… jestem złośliwa, wiem. Ale wściekła i rozgoryczona dużo bardziej. Mam gigantyczną wręcz ochotę urwać komuś głowę. Albo odgryźć, jak barankowi cukrowemu, który się po świętach uchował, bo przecież, jaka matka da dziecku tyle cukru?! Przerzuć i wypluć, jakby miało to naprawić wszystkie krzywdy tego świata. Rozgryźć i zmiażdżyć, jakby miało to uchronić przed kolejnymi krzywdami, tych pogrążonych w wierze ludzi, których dzieci były krzywdzone, a oni nic nie zrobili. Wiem, że się bali Boga. Wiem, że się bali księdza proboszcza. Wiem, że się bali tego co ludzie powiedzą. Wiem, że było milion powodów, więc siedzieli cicho. Wiem, że źle robili i że trzeba o tym mówić, nie zamiatać pod dywan. 

Wesoła wyliczanka

Zajrzałam do powiadomień w telefonie, co by trochę te myśli rozgonić i poskrolować kontent o niczym. Akurat szukam sukienki na wesele. Wchodzę i czytam pierwszy nagłówek: Jego Świątobliwość przeprasza i żałuje, że nakłonił małego chłopca do ssania swojego języka, ale on TAK JUŻ MA i się tak, uwaga: DROCZY często i nie ma nic złego na myśli. Ssanie języka to element takiej wesołej wyliczanki, a nie nakłaniania do zła. 

Że co przepraszam, się wydarzyło? I o czym ja do ch*lery właśnie przeczytałam?! Czytam jeszcze raz nagłówek, a później siedem artykułów na ten temat, łącznie z komentarzami. No nie. Beztroska, radość, duchowość, stan umysłu i kwiat lotosu od razu zwiędły w mojej głowie i zaczęły śmierdzieć. Nawet przy Dalajlamie, który był ostatnią istotą żyjącą, którą mogłabym posądzić o coś złego. Zrobiło mi się niedobrze.

Od razu, z automatu myśli powędrowały do Jana Pawła II. Mój ukochany papież od kremówek, które wspominał na wadowickim rynku, a my płakaliśmy poruszeni przed telewizorem. Miałam wtedy 13 lat. Stałam przy ulicy Radzymińskiej i widziałam go przez kilka sekund, wśród krzyczącego radośnie tłumu. Zobaczenie go na żywo było wielkim przeżyciem i powodem do dumy. Nie rozumiałam wtedy nawet, dlaczego i co to za emocje. Po prostu wiedziałam, że dzieje się coś niezwykłego, a ja kocham tego człowieka szczerze i oddanie. Jako dziecko, to było dla mnie wręcz marzenie, żeby go spotkać, żeby być blisko Papieża. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

Tak samo jak nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego zamiótł pod dywan tak kosmicznie gigantyczną masę zła. Ja wiem, po co to wyciągamy w ogóle, tak? Nagonka. Dobrze się klika. Chwytliwe tytuły. Nie można było inaczej. Solidarność była najważniejsza. Ludzie musieli być zjednoczeni. Nie wiadomo, gdzie byśmy teraz byli gdyby nie nasz papież. Wszyscy powinniśmy po cichutku to zostawić, posypać głowy popiołem i nic na żaden temat – o zgrozo: Broń Cię Panie Boże nie mówić.

Podobnie sąsiedzi z dalekiego Wschodu, przyklasnąć na ssanie języka przez małe dziecko prawie stuletniej, Jego Świątobliwości, a bo przecież to droczenie się. A bo inne czasy. A bo to tylko takie zabawy. A bo Siostra Bernadetta to samo dobro niosła i nie rozumie, dlaczego ją jakieś władze przepytują, pomogła tylu dzieciom. A Matka Teresa i jej 100 milionów dolarów tylko dolewają moim myślom oliwy do ognia. Wszyscy święci, beatyfikowani, balowali na ziemi i to grubo. Jestem zła. Oj bardzo jestem zła, bo w tym czasie ktoś umierał z głodu lub popełniał samobójstwo, bo był gwałcony na zakrystii. 

Jak bazie w gardle

Łapię głęboki oddech. Wracam do kolorów świata i oddycham wiosną. Z jakiegoś powodu czuję bazie, chociaż palemek nie odnajduję w pobliżu. Zapach od razu przenosi mnie do czasów dzieciństwa i mojej kochanej babci. Koniecznie połknij jedną bazię, to daje zdrowie na cały rok! – mawiała podczas Wielkanocy. Była czystym uosobieniem wiary chrześcijańskiej, jednak przesądna jak cyganka z tobołkiem w taborze. No więc połykałam te bazie, nie wiedząc za bardzo co i jak, do późnego wieku dorosłego, bo w to zwyczajnie wierzyłam. Wierzyła mocno i na bogato także i babcia.

Po jej odejściu znalazłyśmy z moją mamą masę obrazków, medalików z plastiku, pozłacanych oczywiście niczym ramy obrazów Paula Rubensa i biżuterie ich malowanych kobiet. Setki książeczek, modlitewników, śpiewników i innych zdjęć, na odwrocie, których odnajdywałyśmy informacje o kwocie przekazanej na kościół i w imię czego i którego świętego. Alleluja! Kilka dobrych tysięcy złotych, to tak na szybko.

Czasami cieszę się, że nie czyta obecnie o tych wszystkich brudach, które są wyciągane jej ukochanemu papieżowi, w którego intencji przekazywała najwięcej. I czasami też, cieszę się, że nie muszę siedzieć u niej na herbacie i udawać, że jestem wstrząśnięta tym, jak Go dzisiaj traktują, po tym wszystkim, co on dla nas zrobił… bo gdyby nie On… cudowny człowiek i te kremówki, o których czytam dziś także, że przetarg wygrany i w PKP jadąc na święta do domu, takową można było w Warsie zamówić. Pycha. Zagryźć słodkim ten gorzki smak pedofilii, mniam. Tęsknię za nią, bardzo, ale też cieszę się, że nie musiała przechodzić pandemii i żyć w obecnej sytuacji, do której stoczył się jej Kościół. Cieszę się, że jej oszczędzono… Oszczędził…? Oszczędziła…? 

Bez dotyku kobiecej ręki

Nie sądzę, że Bóg jest kobietą, więc oszczędził. Chyba. Ostatnio w ogóle wygodniej mi mówić o sobie agnostyczka, więc chyba ani wierzę, ani wierzę. Tak czy inaczej, nie składa mi się tu dotyk kobiecej ręki w całość, więc obstawiam mężczyznę, wszechmogącego. Stworzyciela nieba i ziemi. Wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Kto zna na pamięć? No jasne, że każdy. 

Jeden z moich przyjaciół mówi, że to wszystko da się ograć teorią przypadku, że życie to jeden wielki przypadek czy też suma bądź wypadkowa przypadków. Nigdy nie słyszałam, aby mówił, że Bóg to wszystko ogarnia, a mimo to wybrałam go na chrzestnego mojego pierworodnego. Chrzest odbył się w Kościele Katolickim. Jedna z cudownych znajomych z kolei, że to energia i fizyka kwantowa i tak bardzo trafia do mnie ze swoimi przekonaniami, że nic bez przyczyny się nie dzieje i przypadków nie ma.

Wszyscy jesteśmy pogubieni

Nie ma po prostu żadnych przypadków. Chodzi do medium i odnajduje siebie w przeszłości, próbując zrozumieć swoje decyzje w poprzednich wcieleniach. Pomagają jej w tym duchy przodków. Kuzynka z kolei, święci mieszkanie prawdziwą wodą święconą po ostatnim, chyba już dwunastym remoncie. Miała już z nim tyle przejść i dramatów, że księdza wołała, aby już to wszystko z nich zeszło i im pomógł. Od jakiegoś czasu mąż jej chodzi do kościoła regularnie, co niedziela – Coś przeskrobał – mówi ona.

Mój mąż z kolei, przeskrobał czy nie przeskrobał, ale nienawidzi księży, nie sypie głowy popiołem i alleluja nie wypowiada. Trzyma się z dala od kościoła i wszystkiego, co z nim związane, toteż moim synom do 2 roku życia wmawialiśmy, że te duże budynki, które widujemy co drugą ulicę to zamki. Niezwykle trudny stawał się niekiedy temat smoków i czy na pewno nas nie spalą mamo, mieszkamy niedaleko zamku?. Nie wspominając już o babci od bazi, która przecież jest z aniołkami, a na cmentarzu to ja nie wiem już, co to dziecko zrozumiało. Ja też, jestem pogubiona. Bardzo. 

 Groteska

Moja obecna relacja z Kościołem to groteska. Właściwie kościołem, bo niby dlaczego miałabym pisać wielką literą o tej instytucji? Czasami robię to odruchowo, z szacunku. Albo mam takie momenty, że coś mi odbije, idę do wróżki czy wypowiadam się o pedofilii w sposób jednoznaczny wszem wobec, a później zasypiam i myślę sobie: ależ Go musiałam dziś podk*rwić, już teraz to na pewno nici z nieba. Następnego dnia czytam o kremówkach i o zamiataniu pod dywan spraw, które bolą, przerażają, smucą i zwyczajnie budzą wielką złość. We mnie jako matce i we mnie jako człowieku, tak w ogóle.

O ile w wielu kwestiach wypowiadanie się mojego męża w sposób bezpardonowy i kontrowersyjny uznaję za przesadzony i owiany w no weź, tak nie wypada, to w takich momentach milczę. Z jednej strony zgadzam się z nim, a z drugiej boję, że będę mieć przypał u Boga lub będę u Pani. No właśnie nie wiem, będę? Czy może u Pana? A czy gdybym była dzieckiem i byłabym u pana, to czy oznaczałoby to dla mnie wkładanie ręki pod bluzkę, czy raczej byłabym bezpieczna, bo nie byłam małym chłopcem?

Aha, znowu to samo. Przypał. Powinnam teraz biec do spowiedzi i opowiedzieć o złych myślach, z których jako dziecko często się spowiadałam. Jakie grzechy może mieć dziewięciolatka i jak bardzo może się bać, że obraziła Boga swego, którego imię wymawiała nadaremnie? Nie pomodliła się wieczorem? Albo myślała, że nienawidzi brata i chciałaby, żeby zniknął, bo pobazgrał jej coś w zeszycie do polskiego? Albo jak czasami myślała, że nie chcę już dłużej tu być, mieszkać, funkcjonować, żyć… a dopiero później okazało się, że już jako dziecko powinno się popatrzeć na jej depresję w mniej duchowy, a bardziej specjalistyczno-farmakologiczny sposób, ale tego nie robiono. Za to jechano do Lichenia i razem z całą grupą pań po sześćdziesiątce, zmuszano do wchodzenia na kolanach na jakąś górę. Na k o l a n a c h. Babciu, już nie mogę, nóżki mnie bolą…

Dlaczego więc miałabym się Go bać? Przecież wlazłam na nią, spowiadałam się nawet w Częstochowie, patrząc na przerażający wówczas obraz Matki Boskiej. Zastanawiałam się wtedy czy te rysy na jej twarzy naprawdę się powiększają wprost proporcjonalnie do naszych grzechów. Ach… te zakorzenione wartości, a i traumy potrafią być silne. Strach był bardzo mocno osadzony w mojej relacji z Nim. 

Zapatrzona i zahipnotyzowana

A może ja nie jestem już katoliczką, skoro tak mnie to złości i ciekawi buddyzm i jego ideologia? Przyjaciółka od kilku lat zaprasza mnie na spotkanie. Trochę jak taka sekta, myślę, ale bardzo nienachalnie i bez żadnej presji czy nacisku proponuje. Z drugiej strony jej umiejętność medytacji, bycia tu i teraz, cieszenia się ze spraw przyziemnych i takiego pospolitego ukontentowania sprawia, że jestem zapatrzona i zahipnotyzowana nią i jej religią. Ideologią – poprawiłaby mnie przyjaciółka.

Jogę uwielbiam, czuję w niej coś duchowego. Ale przecież wiem też, że umiem w energię. Oczywiście daleko mi do umiejętności Whoopie Goldberg z Uwierz w Ducha, ale po prostu wierzę w energię i wyczuwam ludzi doskonale. Intuicja nie zawodzi mnie też prawie nigdy, również w sprawach biznesowych, za co jestem jej wdzięczna i odważam się jej słuchać, jak wpada czy to proszona, czy nie. Później słyszę, że mam rękę do ludzi. No nie mam ręki, tylko mam coś duchowego, którego słucham i wątpię, czy jest to owiane smutkiem i cierpieniem i nadzieją na lepsze życie dopiero po śmierci.

Jak to  nie może mi dać?

Z jakiegoś powodu drugiego dziecka nie udało nam się ochrzcić. Patrzę na nie teraz, jak biega z patykiem za motylkiem. Jest grzesznikiem? Nieczyste? Nie zasługuje na niebo?! Myślę o tym często i być może niebawem to nadrobimy, ale nie wiem, czy to na pewno jest aż takie duże ryzyko, za jakie miałam taki występek jak nieochrzczony noworodek. I czy ja naprawdę chcę przechodzić znów przez tę ciernistą drogę? Spotykać się z kilkoma odmowami, bo przecież nie mam wszystkich sakramentów, które mieć powinnam.

Mój mąż to niemąż, to partner i brudny, diabelski konkubinat mi towarzyszy. Proszę się jednak nie martwić, spokojnie – za 500 zł się uda i jakoś to przełkniemy, jak będziesz żałować za grzechy. Pamiętam jak przy okazji tegoż chrztu pierwszego dziecka, drogiego niczym mokasyny od Prady, poszłam pierwszy raz od lat do spowiedzi. Nie mogę dać Ci rozgrzeszenia. No rzesz ku*wa, jak to nie może mi Ksiądz dać rozgrzeszenia? Co to w ogóle ma oznaczać?! Przecież wszystko powiedziałam, przygotowałam się, kosztowało mnie to sporo stresu i to mojego dziecka chrzest i chcę przyjąć Komunię Świętą i poprawiłam męża, żeby przestał mówić na nią opłatek, a na księdza pan w sukience, bo to obraźliwe! 

Ale nie byłam godna, nie należało mi się. Nie można mi było tego dać, a bardzo chciałam, bo jakaś niewielka cząstka mnie tęskni za Nim i chce do Niego. Boję się, znów się boję, że nie kocha mnie takiej, jaka jestem, bo nie zgadzam się z instytucją i jej działaniami. Krzyczałam też niedawno na proteście z transparentem wymalowanym po brzegi błyskawicami i gwiazdami w ilości ośmiu, że to ciało jest moje, niczyje inne i nie zgadzam się na życie w takiej Polsce, jaką mi podają na tacy. Na złotej tacy nieopodatkowanych milionów, wśród głodujących i biednych.

Na złotej tacy…

Tuż obok siedmiu grzechów głównych: chciwości, pychy, łakomstwa, pożądliwości, gniewu oraz lenistwa i zazdrości. Kiedyś myślałam, że gdybyśmy tylko umieli ich nie popełniać, nie byłoby dramatów, wojen i konfliktów na świecie, także tych nuklearnych. Uwielbiałam też kiedyś mojego papieża i Panie do-obry jak chleb wyśpiewywane radośnie w autokarze, w drodze do wspomnianego Lichenia, gdzie kazano mi wchodzić na jakąś cholerną górę na kolanach. Chryste Panie Boże Jedyny Maryjo Panno Najświętsza – ja miałam 9 lat! Kto mi to zrobił i dlaczego?

A przecież w porównaniu do obrzydliwych czynów pedofilii, siostry Bernadety i jej wychowanków i masy księży, których występków nigdy nie ujawniono, to naprawdę ja nie zasłużyłam na taką pokutę jako dziecko… Dlaczego musiałam dorosnąć i zrozumieć więcej? Wtedy było tak błogo. Moje dziecięce Wierzę w Boga dużo bardziej mi pasowało, niż moje dorosłe Kwestionuję to wszystko, mimo iż klepałam je na głos przed lekcją religii czy mszy, zupełnie nie myśląc o tym co mówię i dlaczego. Ale wierzyłam w Boga bardzo mocno i oni mi to zabrali. Teraz po prostu nie mogę uwierzyć, że go naprawdę nie ma. Agnostyczka.  

Pozwalam sobie słuchać siebie

Mamo, a po co te palemki się kupuje? Babcia mi dała i jest taka ładna, kolorowa, ale powiedziała też, że jest ważna i nie rozumiem – zapytał mnie czterolatek kilka tygodni temu. Ja też synu nie rozumiem. Nic już nie rozumiem, ale pozwalam sobie słuchać siebie i wierzyć w to, co moje. Ignorancją byłoby twierdzić, że jesteśmy we wszechświecie tylko my, ludzie, gatunek tak popaprany i wyniszczający siebie nawzajem. Ja wierzę w bycie dobrym człowiekiem, w to, że dobre uczynki to najlepsza modlitwa i że dobro wraca. Wierzę, też w transparentność i szczerość, dlatego mówię o tym i oczekuję więcej od kościoła i osób z nim związanych. 

wizytówka Karolina Dąbrowska

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Katarzyna
Katarzyna
1 rok temu

Mi też ostatnio nie po drodze z kościołem jako instytucja,kiedyś na oazę jeździłam, chodzilam na majowe nabożeństwa-cały miesiąc .Z Bogiem rozmawiam i nie potrzebuję pośredników czyli księży w kofensjonale. Jestem na wakacjach to lubię zwiedzać kościoły-budynki. Przez to wszystko co kk wyprawia mam poprostu dość. Kolędy nie przyjmuje od kilku lat, że święconką też nie chodzę, bo nie cierpię Wielkanocy,przez to całe zmuszanie rodziców do chodzenia do „kościółka”w dzieciństwie. Pamiętam takie zdarzenie z bycia nastolatką byłyśmy umówione do kina ,ale nie Mama kazała mi zostać bo cholerny ksiądz po kolędzie przyjdzie i tu nerwy bo zeszyty sprawdzać będzie. Moje dzieci są ochrzczone i były u komunii,bo niestety jeszcze dziadkowie się wtryniali,ale teraz to dorośli ludzie i ja nie mam zamiaru im niczego narzucać.

Babeczki z innej beczki

Salon kobiet

Poznałyśmy się w sytuacji, kiedy powierzono nam bardzo ciekawe wyzwanie – redagowanie magazynu i wszelkich kanałów komunikacyjnych o kobietach, dla kobiet i z kobietami…

Najnowsze posty

Osadzona, książka, obraz, kobieta

„Osadzona” Anny Matusiak – recenzja książki

Przeczytana jednym tchem jak pozostałe książki Anny Matusiak. Osadzona jest inna niż pozostałe. Ma jednak punkty styczne, ale o tym później. Tym razem Ania zabiera nas w daleką podróż. Do przepięknej Japonii. Niestety główna bohaterka nie miała okazji poznać jej piękna…

zupa TAJSKA

Zupa tajska

Zanim powiesz: to nie dla mnie, mam coś, co cię przekona. Mianowicie, zupę robi się max. 30 minut, a jest tak pyszna, że na jednej dokładce się nie skończy. Dodam, że jest tak prosta, że nawet jeśli masz, dwie lewe ręce, to dalej masz dwie, więc nie marudź.

Wyrzuty sumienia

Na pewno dopadły każdego i każdą z nas w różnych sytuacjach życia. Na pewno wywołały w nas niemiłe uczucia i zapewniły stres i nieprzespane noce. Wyrzuty sumienia, bo o nich mowa – czy rzeczywiście warto się nimi przejmować? Czy pozwolić im na wprowadzanie zmian w naszym życiu?

zielona sałatka z bobem

Sałatka z bobem

Pyszna i kolorowa sałatka z młodym bobem, świeżymi warzywami i oliwkami to idealna przekąska na ciepłe, letnie dni. W okresie zimowym, gdy brakuje świeżego bobu, można użyć tego mrożonego. Sałatkę z bobem warto podać w towarzystwie aromatycznego sosu, na przykład zielonego sosu na bazie jogurtu greckiego. Nada naszej potrawie wyjątkowego smaku i sprawi, że będzie się pięknie prezentować.

Weekendowa wycieczka

Cudze chwalicie — swego nie znacie — mówi stare przysłowie. Często szukamy miejsc do wypoczynku w dalekich zakątkach świata, a nie wiemy, że całkiem niedaleko są miejsca, które warto zobaczyć i gdzie można odpocząć. Dziś proponuję wycieczkę do Lichenia.

Piotr Krysiak Dziewczyny z Dubaju 2

Dubaj jest w nas

Od dłuższego czasu przyglądam się zamieszaniu, jakie wywołała publikacja książki Piotra Krysiaka Dziewczyny z Dubaju 2 – zamieszaniu, dodajmy, nieco wykreowanemu przez autora, który akurat w dziedzinie marketingu ma sporo talentu i doświadczenia. Ostatnio Audioteka.pl wycofała ze sprzedaży wersję audio tej publikacji, tłumacząc to zbyt dużymi kontrowersjami, jakie budzi tytuł (być może taką decyzję wymusił nowy właściciel Audioteki.pl, czyli Wirtualna Polska, który nie chce kłopotów na samym starcie).

Z potrzeby bliskości

Każdy z nas posiada określone potrzeby i dąży do ich zaspokojenia. Jedną z nich jest potrzeba bliskości, która u dzieci w gruncie rzeczy gra pierwsze skrzypce. Z tym że ta potrzeba nie znika, ale pozostaje w każdym z nas — również w dorosłości. Niektórzy zaspokajają ją, wchodząc w związki formalne lub nie. Inni, tworząc sieć przyjaciół, z którymi starają się utrzymywać bliższy kontakt, czasami przypominający wręcz relację, jaka łączy rodzeństwo.

Babeczki z innej beczki

Masz pytanie?
Skontaktuj się z nami