Zapowiadał się piękny dzień. Rano zabrałam najstarszego i najmłodszą na małe zakupy do miasteczka. Kupiliśmy pieczywo i składniki na obiad. Słońce przyjemnie świeciło, rozgrzewając swoimi promieniami nasze wychłodzone w ostatnich dniach ciała. Miłe rozmowy, wspaniałe okoliczności wiosennej przyrody, wlewały wdzięczność w moje serce.
Dzień niby jak co dzień
Wróciliśmy do domu. Zrobiłam szybkie, zdrowe śniadanie. Za chwilę mieliśmy zaczynać naszą domową edukację. Gryzłam ostatnie kęsy śniadania, gdy nagle rozległ się płacz mojej najmłodszej. Siedzieli z bratem na macie i oglądali książeczkę. W pewnym momencie Zuzi omsknęła się rączka i uderzyła bródką w otwartą książkę. Wzięłam ją na kolana i próbowałam utulić płacz, który zaczynał trwać dłużej, niż zazwyczaj w podobnych sytuacjach.
Zaczęłam uważnie przyglądać się córce. Spostrzegłam, że mocno trzyma się jedną rączką za nadgarstek drugiej. Każdy ruch ręką sprawiał jej ogromny ból, wyrażany głośnym krzykiem. Płacz ustawał, tylko wtedy, gdy opieraliśmy jej rączkę o nasze wyprostowane ręce. Na nadgarstku pojawiła się opuchlizna. Jego kolor także zmieniał się na czerwony. Zrozumieliśmy, że nie jest dobrze. Mąż zadzwonił na pogotowie, a ja poszłam zbierać rzeczy.
— Nie przyjeżdżają do złamań — usłyszałam informację od męża, który właśnie zakończył rozmowę z dyspozytorem medycznym.
— Mam namiar na warszawski szpital — kontynuował.
Serce biło mi jak oszalałe, walczyłam ze łzami. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. W głowie pojawiła się wizja mojej ukochanej, dwuletniej rączki w gipsie lub w ortezie.
— Daj Boże, żeby nie musiała mieć tylko operacji, jak ja, gdy przewróciłam się na rękę ładnych parę lat temu — myślałam.
Zaczęłam szukać w swoim sercu wiary, z którą mogłabym zwrócić się do Tego, o Którym wiem, że może wszystko. Nie, nie takiej, którą można góry przenosić, raczej tej, jak ziarnko gorczycy. Przypomniała mi się obietnica, wyczytana lata temu na kartach mojej już pożółkłej Biblii.
Jestem z tobą, aby cię wybawić i uratować.
— Jezu, wybaw mnie, wybaw ją, wybaw nas — wołałam raz za razem niemym krzykiem, pakując rzeczy do torby.
Z dołu dobiegł mnie głośny płacz Zuzi, której mąż ze starszą córką zakładali domowej roboty temblak na podróż.
— Wybaw ją, proszę Cię. Tak jak już to robiłeś w przeszłości — prosiłam i na chwilę zatopiłam się we wspomnieniach…
Drogą wspomnień
Mój najmłodszy leżał nieprzytomny na podłodze. Jego maleńkie ciałko zmieniło kolor na czerwono-fioletowy. Mąż prowadził akcję udrażniającą oddychanie. Ja nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Trzęsącymi rękoma próbowałam wykręcić numer 112, mając świadomość, że i tak nie zdążą dojechać na czas. Za daleko. Nagle usłyszałam rozdzierający noc krzyk mojego męża:
— Jezu, pomóż!
Kolejnym dźwiękiem, który usłyszałam po chwili, był płacz mojego syna, który odzyskał przytomność…
Rok 2009. Rok, w którym urodziłam moje pierwsze dziecko. Niestety po dwóch miesiącach, okazało się, że jest chore. Lekarze mówili, że nie da się z tym nic zrobić. Wołałam do nieba przez kilka miesięcy. Czytałam Biblię i chłonęłam cuda, o których tam mowa. Przecież, jeżeli jesteś, to się nie zmieniłeś — mówiłam, prosząc o cud dla mojej najstarszej. Mijały kolejne dni i nic się nie działo. W końcu doszłam do kresu swoich sił. Pamiętam, że płacząc w tamten poranek, kolejny raz zawołałam:
— Proszę Cię, pomóż mi…
I wtedy wpłynęła do mojego serca wiara. Czułam, że moje wołanie dotknęło nieba. Choroba odchodziła stopniowo. Po miesiącu nie było już po niej śladu…
Cud…owne zakończenie
Przyjechali dziadkowie. Mieli zostać z resztą dzieci, gdy my pojedziemy do Warszawy. Zuzia siedziała u taty na kolanach i pokazywała dziadkom zdrową rączką na temblak. Po chwili chciała, żebyśmy odwiązali jej bandaż i uwolnili rączkę. Przystaliśmy na jej prośbę i przecięliśmy opatrunek. Ku zdumieniu nas wszystkich Zuzia wyciągnęła rączkę z temblaka i zaczęła skakać po kanapie, jak gdyby nic się nie stało. Obrzęku, który jeszcze chwilę wcześniej okalał jej rękę, niczym bransoletka, nie było. Radość, oszołomienie, wdzięczność wypełniły pokój, w którym byliśmy. Babcia z dziadkiem patrzyli na nas zadziwieni, nie pojmując, co tu się właściwie dzieje.
Wieczorem przyglądałam się mojej śpiącej w łóżku córce. Rączki miała wyciągnięte nad główką i spała spokojnym snem. Myślałam o tym, co nam darowano. Gdyby nie ta odpowiedź z nieba, gdzie bym teraz była? Co byłoby z Zuzią? Pocałowałam ją w policzek. Byłam tak bardzo wdzięczna, że jest tu obok, zdrowa.
— Dziękuję — powiedziałam — Dziękuję, że Jesteś ze mną, aby mnie wyratować…
Zajrzyj do działu Matka Żona Kochanka, by przeczytać pierwszą część Kartki z kalendarza Mamy
„Chłonęłam cuda o których tam mowa ..”
„Gdyby nie ta odpowiedź z nieba…”
Pięknie opisane…🌿