Wstaje o 4.15. Tak, jest środa (choć Ty czytasz te słowa w piątek). Zaczynam dzień o tej barbarzyńskiej porze. Szybka kawa, makijaż i dzień dobry państwu. Wsiadam do tramwaju. Zagęszczenie umiarkowane. Można usiąść. Dziwię się, bo zazwyczaj wisiałam na drążku. Aaa, no tak wakacje. Wakacje w mieście wiążą się przede wszystkim z dwoma rzeczami. Pierwsza, to umiarkowany tłok, zatem na plus. Druga, zdecydowanie na minus. Zmiana tras autobusów i tramwajów.
Jakby mogli, to pewnie metro by też zmienili. Ale nie mogą. I dobrze. Oprócz zmiany tras niektórych linii, obcinają też kursy. I tak np. moja czwórka odjeżdża co 20 minut zamiast co 14. I to jest źle. A to, że 25 spod domu nie odjeżdża wcale, jest już bardzo źle. Aktualizuję apkę w telefonie i już w miarę na bieżąco ogarniam nową rzeczywistość. Choć z entuzjazmem do tego nie podchodzę.
Jadę do nowego klienta. Jakiś obcokrajowiec. Szybki riserdż swoich umiejętności lingwistycznych. Dam radę. Nowi są najgorsi, bo są mega ciekawi. Pytają, oczekują odpowiedzi, uśmiechają się, są uprzejmi do porzygu. No tak. Nasza natura. Nasza polskość. Jak ktoś się nie uśmiecha to gbur. Jak się nie uśmiecha to też źle.
W tramwaju akcja Jedna baba drugiej babie czyli walka uprzywilejowanych.
Wsiadła stara baba do tramwaju i przegania drugą starą babę i się licytują.
— Proszę mi ustąpić, bo mnie noga boli.
— Mnie też boli.
— Ale ja mam kule.
— A ja miałam złamaną.
— A ja mam skręconą.
Qwa wszyscy ryczą ze śmiechu. I wszystkie 4 miejsca w tramwaju dla inwalidów się zwolniły, a te dalej się kłócą. Jedna drugiej zarzuca, że nie miła, że empatii nie ma. W końcu się jakoś pogodziły i napierniczają na tych, którzy im ustąpili miejsca, że nie powinni siadać, zajmować miejsc. Ma stać puste, a nie wolno siadać. Pastucha chyba trzeba podłączyć, żeby prądem w doopsko kopało, jak się usiądzie.
I teraz wysiadka. Ta, ze złamaną niby noga poleciała szybko, a ta ze skręconą, sama do siebie daje złamaną ma, w du..e, s*ka stara i tak by poleciała szybko, akurat. Charakter ma złamany, idiotka.
Jedno zlecenie, drugie. Czas leci szybko. Na obydwu się nazapierniczałam jak małe autko, no ale taka praca. Obiad, szybka kawa i lecę dalej. Ostatni punkt w dniu dzisiejszym i koniec. Wsiadam w tramwaj. Czas podróży 45 minut. Poczytam. A doopa tam, czy jak kto woli, niezbadane są wyroki…
Cudowne ozdrowienie, afera i lizaki
Tłum niemiłosierny. Klimy brak, upał okrutny. W środku płaczące maleńtasy w wózkach utytłane lizakami. Jeden śpi, drugi wyje, trzeci z zapamiętaniem rozsmarowuje resztki czekoladowego batona na przycisku STOP!!! Co za głupia dzida, daje dziecku czekoladowego batona w 30-stopniowy upał, nie kontrolując przy tym, co ten smark z nim robi. Patrzę na nią. Tipsy, ombre czy inne cuda na głowie, wzrok tęskniący za rozumem, niezmącony żadną myślą. Aż jej zazdroszczę. Niczym się nie przejmować, mieć wszystko w d…e. Odbiera telefon. Przez chwilę się nie odzywa, tylko słucha. Na jej twarzy pojawia się wściekłość. Oho. Potrafi wyrażać jakieś emocje… I to jakie. Za chwilę przekonujemy się wszyscy. Klnie jak szewc. Współczuję temu, ktokolwiek znajduje się po drugiej stronie. Chociaż chyba zasłużył, bo opier…la go równo. Także za to, że w grudniu… W grudniu!!! Mamy połowę roku!!! Heloł!!! W każdym razie ten on, w tym grudniu, zostawił ją samą z tym smarkiem bez kasy na tydzień i poszedł rżnąć jakąś Luizę.
— Nie no, ja cię przepraszam. Ale jak on poszedł rżnąć Luizę, no to należy mu się opi..dol — słyszę z boku i zaczynam ryczeć ze śmiechu. Gość mi zrobił dzień. Ubawiona po pachy, życzę mu miłego dnia, gość wysiada, ja zostaję.
Na kolejnym przystanku babka leci sprintem, że chyba Korzeniowski mógłby się od niej uczyć. Wpada do tramwaju i jeb, wyciąga spod pachy kule, wspiera się na nich i dyszy i sapie i gra chorą, niedołężną staruszkę, niczym aktorka na deskach teatru. Najlepsza z najlepszych. Franca nawet nie mrugnie, kącik ust jej nie drgnie. Nic. Ma tak zbolałą minę, która mówi, że jak za chwile nie usiądzie, to wszyscy będziemy mieć ją na sumieniu. Nieeeee, no nie wytrzymuję, nie umiem, nie potrafię. Zakrywam usta i wyję na całego. Sąsiadka z boku, chyba też widziała ten sprint, bo mówi: cud, cud no i jednak d..a. Rechoczemy na całego.
Dobra. Koniec na dziś. Wychodzę i nie chcę tam wracać. Wrócę jutro. Niestety. Jedyne, o czym marzę, to chłodny prysznic i miękkie łóżko. Jednak zanim… to podróż. A jak wiemy. Rzycie óczy, a podróże kształcą.
Dżapanki, cierpliwość i Jezus…
— Pani, pani weźmie tę torbę, bo ja nóg nie mogę wyciągnąć (cierpliwości, myślę i śmieję się w duchu, jeszcze wyciągniesz).
Zapominałam książki, wiec z nudów scrolluje Facebooka. Czytam, że turystka z Płocka, poszła na wycieczkę w góry, w dżapankach. Noż qwa mać. I cała akcja ratownicza, bo trzeba idiotkę z tych gór sprowadzić, bo się wy..bała i róbta co chceta. Mózg dwa zwoje, chyba tylko po to, żeby nie robić pod siebie. Dlaczego jej nie obciążą kosztami akcji ratowniczej, tak jak to robią w wielu krajach? Co dzień przekonuje się, że studnia ludzkiej głupoty, nie ma dna. Nawet jak nam się wydaje, że osiągnęła dno, to znajdzie się użyteczny idiota, który zrobi odwiert. Toż to zdjęcia powinni pokazywać w głównym wydaniu Faktów, żeby każdy wiedział, jaką idiotkę ma obok siebie, w pracy, w domu itd.
— Jezus, jak ktoś nie ma pojęcia, to niech qwa nie pier..li — słyszę, jak stojący nie daleko mnie facet rozmawia przez telefon. Jezus z qwą w jednym zdaniu nawet jak dla mnie niewierzącej, nie brzmi dobrze.
To jeszcze nie koniec
Siedziałam z przodu, wysiadam, idę wzdłuż tramwaju, a na tyle słyszę: — przecież ciebie interesuje tylko du.a sąsiadki... — o w mordę. Kobieta facetowi takie wymówki, a ja nie wiem, o co kaman. Wsiąść z powrotem? Może być ciekawie. Ostatecznie najwyżej wrócę się 1 przystanek. Hi, hi, hi…
Rezygnuję, idę jeszcze do sklepu, a tam stoi przed ladą z wędlinami, fest zrobiony, typ w dresie ala adidas, czwarty pasek gratis.
— A mogę zmieszać ten sos koperkowy z czosnkowym? — pyta pani Ewy
— A mieszaj, a co chcesz zrobić?
— Pulpeciki se qwa zrobię.
— No to możesz zmieszać.
— No i ch.j, wszystko gra.
— A ile chcesz tej kiełbasy?
— Tak trochę.
— No ale ile trochę, laskę?
— Tak, żeby się w torbę zmieściła.
— No dobra, to ciachnę ci na pół.
— O zaje..cie, dziękuję bardzo. Miłego wieczoru, miłego dnia, zdrowia i miłego wszystkiego.
Ale to nie wszystko
— Przepraszam, gdzie znajdę żurek? — pyta mała dziewczynka (na oko 7 lat), którą pewnie matka wysłała na zakupy.
— Ale chcesz w proszku czy w płynie?
— Taki do zupy.
— Oba są do zupy.
— Hmmm, to ten w proszku.
— Z czosnkiem czy bez?
Mała cała się spina, ale nie daje się wybić z tropu.
— Bez poproszę.
— Bzu nie ma — odpowiada pani Ewa.
Stoję za regałem, rżę już bez opamiętania. A to wredna baba, ale widzę, że mała się śmieje i idzie do kasy, dzierżąc w dłoniach żurek w proszku. Bez czosnku. Taki dzień. Aż się boję, co będzie jutro…
[…] Jeśli nie znasz jeszcze Wakacyjnego luzu część 1 to zapraszam Cię tutaj: Dzień jak co dzień – wakacyjny luz […]