Część 1 – Trauma
Słońce przebijało się coraz mocniej przez szyby domów, mieszkań, przystanków autobusowych. Wszystko zwiastowało wiosnę. Każde rozkwitające pąki kwiatów, trawa mieniąca się soczystą zielenią, dawały nadzieję.
– Hallo! Hallo, niech się Pan obudzi. Jax, stój, uspokój się. Nie skacz! Siad! – głosem pełnym emocji Alicja próbowała, obudzić mężczyznę.
– Pewnie pijany, zostaw Pani tego alkoholika – kpiąco powiedział przechodzień.
– Niechże da Pan spokój. Trzeba pomóc – syknęła poirytowana.
Pochwyciła telefon i natychmiast wykręciła numer 112.
– Proszę o karetkę, znalazłam na przystanku autobusowym mężczyznę – kontynuowała kobieta.
– Co się dzieje? – zapytał dyspozytor.
– Chyba zasłabł. Wyczuwalny puls i oddech, ale nie mogę go dobudzić. Nie czuję odoru alkoholu. Coś jest nie tak.
– Proszę z nim pozostać i podać nam adres.
– To jest przystanek yyy… linii autobusowej nr 80 skrzyżowanie ulic Bandurskiego – Wileńska.
– Już wysyłam karetkę.
Nie minęło dziesięć minut, a karetka była na miejscu. Ratownicy przystąpili do akcji. Zbadali chorego. Puls wyczuwalny, ale słabnący oddech. Zbadali poziom cukru we krwi.
Jeden z ratowników zwrócił się do Alicji:
– Dobrze, że Pani zadzwoniła. Szczególnie niebezpieczna jest wysoka hiperglikemia, to grozi kwasicą ketonową. Oznacza to wzrost poziomu cukru we krwi powyżej 400 mg/dl i niskim stężeniem insuliny. Organizm nie może wykorzystać glukozy jako paliwa i mamy bezpośrednie zagrożenie życia. Podaliśmy leki i zabieramy chorego do szpitala.
– Do którego szpitala będzie przewieziony pacjent?
– Wojewódzki Specjalistyczny Szpital im. M. Madurowicza w Łodzi, Diabetologia.
– Dziękuję Panu.
Karetka odjechała. Kobieta wraz z pupilem wróciła do domu.
***
Alicja, wysoka i szczupła blondynka o zielonych oczach. Pełna radości życia z niegasnącym blaskiem w oczach. Urządzała wnętrza. Kochała to robić. Kiedy wchodziła do pomieszczenia, od razu czuła tę niezwykłą energię. Miała niezwykły kontakt z ludźmi. Taki dar zjednywania ich. Pracowała w zawodzie już dziesięć lat. Nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło się jej pokłócić z klientem. Miała swoje przytulne biuro projektowe przy ul. Tymienieckiego. Loftowe przestrzenie dawały niezwykłą wolność i kreatywność. W tych przestrzeniach uwalniały się wizualizacje wnętrz, skrojonych na miarę każdego klienta. Nie miała dzieci. Z Adamem znali się od czasów studiów. Pomimo nacisków rodziny nie wzięli ślubu. Twierdzili, że papierek nic nie zmienia.
Adam nie był wysokim mężczyzną, mierzył tyle, co jego partnerka. Nadrabiał za to serdecznym uśmiechem, uczynnością, ale też bardzo konkretnym podejściem do życia. Czym oczarował Alicję? Tym, że kiedy się poślizgnęła na drodze do autobusu, złapał ją mocno i z jej przestraszonej twarzy odgarnął kosmyk blond loków. Spojrzał swoimi orzechowymi oczami, które w połączeniu z serdecznym uśmiechem zniewalały dosłownie.
***
Sale szpitalne zawsze pachną specyficznie. Tego zapachu nie sposób pomylić z czymś innym. Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie boją się szpitali, bo ta atmosfera, ludzie umierający obok, powodują stres i lęki.
– Jak się pan czuje? – zapytała doktor Zakrzewska.
– Bywało lepiej pani doktor – odparł z lekkim uśmiechem.
– Ale widzę, że żartuje pan, więc ma się panu na życie – odwzajemniła uśmiech.
Maciek, pomimo uśmiechu czuł się, jakby przed chwilą potrącił go samochód. Czuł się rozjechany psychicznie i fizycznie. Nawet przez myśl przemknęło mu, że żałuje tego ratunku na przystanku. Miałby spokój.
Na sale przywieźli starszego pana. Minę miał tak posępną, jakby tutaj trafił za karę.
– Nie znoszę tych szpitali! Pachnie tu trupem! – pokrzykiwał starszy pan.
– Panie Aleksandrze… już był pan u nas tyle razy… jesteśmy jak rodzina – odpowiedziała niezwykle spokojnie Iga Zakrzewska.
Była filigranową blondynką o niebieskich oczach. Ciepła, kochała to, co robiła. Dbała o swoich pacjentów. Nic, ani nikt nie był jej w stanie wyprowadzić z równowagi. Skrywała jednak w sobie tajemnicę, której nikt poza siostrą nie znał. Patrząc na jej rozpromienioną twarz, trudno było dopatrywać się traumy, którą przeszła w swoim życiu.
***
– Maciek, Boże! Jakiś ty powolny! – wycedziła przez zęby Edyta.
– Jakbyś nie zauważyła kochanie, to kończę dla nas obiad – odparł i posłał buziaka w powietrze.
– Zaraz się spóźnimy do mojej matki, a wiesz, jak ona lubi spóźnialskich?! – przewróciła oczami.
– Czasami myślę, że za bardzo ciśnie ją gumka w majtkach… – wypowiedział to jednym tchem i zasłonił usta, tak jakby chciał niby cofnąć te słowa.
Pospiesznie ubrali się i udali do pałacu na kolację. Pałacu utkanego nicią obłudy, sztucznego perfekcjonizmu, nadmuchanego ego perfekcyjnej pani domu.
***
Przesadnie wypucowane bibeloty wyznaczały kierunek, w jakim na co dzień zmierza pani domu — Felicja Maksińska. Była przesadnie nadętą kobietą, wyniosłą i nielubiącą sprzeciwu. Już od samej bramy widać było równo przystrzyżone trawniki, niemalże błyszczącą kostkę brukową. Okna połyskiwały jak lustra we fryzjerskim atelier. Wielkie drzwi, w których z powodzeniem zmieściłby się najroślejszy człowiek świata. Maciek zawsze się zastanawiał, co rekompensuje sobie matka jego żony, że wszystko musi być największe, najbardziej okazałe. Ciągle myślał, jakim cudem ktoś tak dystyngowany, o złotym sercu jak Fryderyk, mógł poślubić taką zmorę.
– Dzień dobry Kochani – powiedziała z szelmowskim uśmiechem mamunia, cmokając zachowawczo powietrze obok policzków córki i zięcia.
– Dzień dobry mamo – odparli zgodnie.
– Zapraszam do stołu. Pani Czesia dwoiła się i troiła, żeby wam smakowało.
– A jak twoje studia Maciusiu? – zapytała podchwytliwie.
– Mamo?! – syknęła Edyta.
– Dziecko, mam prawo wiedzieć. W końcu pochodzisz z dobrej rodziny. Rozumiem, miłość miłością, ale nikt tym tak zwanym uczuciem nikogo jeszcze nie utrzymał.
– Mama tak poważnie?! – zapytał poirytowany Maciek – Miłość to nie kalkulacja zysków i strat. Miłość to wsparcie i wzajemny szacunek, nawet w tych trudnych chwilach.
– Załatwiliśmy ci staż, twoim jedynym trudem było chodzić do pracy…
– Tylko ja chciałem pracować normalnie bez mobbingu i z poszanowaniem pacjentów.
– To jest synu szanowany profesor Starski, nie jakiś podrzędny lekarz jak…
– Jak ja?! – dokończył z przekąsem zdanie – Ja podziękuje, straciłem apetyt. Wstał, pożegnał się i skinął głową. Fryderyk odprowadził go wzrokiem pełnym współczucia.
– Wiesz co, mamo… Mogłabyś czasami pomyśleć dwa razy, zanim coś powiesz…
– Nie mam racji?! Miałaś Andrzeja z perspektywami… A nie… takiego gołodupca!
– Ach tak?! To sama weź sobie tego Andrzeja. Klei się do każdej napotkanej panny.
– No i co z tego, to facet.
– Czy Ty siebie słyszysz?! – wyszła z impetem, trzaskając mosiężnymi drzwiami. Wypadła z nich ozdobna szyba, która roztłukła się w drobny mak.
Oczy Edyty wypełniły łzy. Natychmiast pojechała do męża, mocno go przytuliła. Kochali się namiętnie, spijając tę gorycz słów Felicji z ust, jakby nic, ani nikt, nie mógł ich rozdzielić. Jednak los miał dla nich inne plany.
Cdn.
Super czekam na ciąg dalsY
Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu 😍. Proszę o więcej 🙂
Bardzo wciągająca opowieść…. Nie mogę się doczekać kolejnej części 🙂