Część 2 – Przekorny los
Aleksander Lipski kiedyś był człowiekiem pełnym życia i wigoru. Kochający do szaleństwa sport i swoją żonę Zosieńkę, jak ją pieszczotliwie nazywał. Nie rozumiał małżeństw, które rozwodzą się i nie potrafią się ze sobą porozumieć. On, gdyby mógł, to by swoją najdroższą żonę na rękach nosił. Niestety nie mógł. Dałby wiele, żeby była znów obok niego. Dlatego teraz szpitale kojarzą mu się z trupem i z niczym innym jak odchodzeniem ludzi. Jego Lusia, tak ją nazywał od czasów liceum, trafiła do szpitala i już z niego nie wróciła. Po tym żal w nim narastał.
Zofia Lipska to był anioł w ludzkiej skórze. Dobra, dbająca o ciepło domowego ogniska. Gasiła każde spory i wybuchowy temperament męża. Ona tak jak nikt potrafiła go uspokoić. Nie mieli dzieci. Byliby fantastycznymi rodzicami, ale z racji przebytej choroby, Aleksander nie mógł mieć dzieci. Sugerował nawet swojej żonie, żeby go zostawiła, ale ona absolutnie nie chciała o tym słyszeć. Dla niej małżeństwo było czymś, co trwa na dobre i na złe. Była zadbaną kobietą, filigranową. Jej znakiem rozpoznawczym były czerwone paznokcie i soczyście malinowa szminka na ustach. Miała swoją zasadę – bez względu na to czy robiła zakupy, czy sprzątała dom, zawsze miała pomalowane paznokcie i staranny makijaż.
***
– Adam! Chodź szybko, chodź! Musimy podjechać do weterynarza. Jax jest bardzo osłabiony. To do niego niepodobne, zazwyczaj jest jak wulkan, pełen energii.
– Niedobrze. Myślę, że mógł coś zjeść z trawnika na spacerze. Sporo ludzi wyrzuca resztki jedzenia dla ptaków.
Wsiedli pospiesznie z psem do samochodu. Pies kilkukrotnie oddał na fotel treści swojego żołądka.
U weterynarza natychmiast podłączono go do kroplówki. Wykonano badania i pozostawiono do obserwacji.
Jax jest psem w typie owczarka niemieckiego, z oczami tak mądrymi i oddanymi. Niezwykle ułożony i wdzięczny za odratowanie, wybawienie go ze schroniskowej rzeczywistości. Trafił tam jako pięciomiesięczny szczeniak. Jego właścicielka zginęła w wypadku samochodowym. Mieszkała sama i jej sąsiadkę – starszą Panią zaniepokoiło, że od dwóch dni nie widzi młodej kobiety. Zaalarmowała odpowiednie służby, które trafiły do mieszkania. Znalazły tam wystraszone zwierzę. Kiedy trafił do schroniska, jego los był niepewny. Był zestresowany nową sytuacją. Obce mury, hałas, który generowały rosłe psy i on sam, biedny bez dotyku swojej ukochanej pani. Bez zapachu jej pościeli. Jedzenia, które lubił. Ukochanej poduchy i smyrania za uszkiem, które uwielbiał.
Alicja i Adam w momencie podjęcia decyzji o tym, że dzieci w ich życiu nie będzie, postanowili zaadoptować psa. Przeczytali historię tego słodkiego szczeniaka i od razu zdecydowali się dać mu kochający dom. Uszczęśliwili tym nie tylko siebie, a przede wszystkim Jaxa.
***
Edyta pamięta pierwsze spotkanie z Andrzejem. Był szarmancki, uprzejmy, sześć lat starszy i miał ugruntowaną pozycję zawodową. Szanowanego specjalisty który, pomimo iż był szanowanym lekarzem, nie był uczciwym człowiekiem. Ona tego jeszcze nie wiedziała, że za tą otoczką, jawi się zupełnie inny człowiek. Rodzice też go pokochali tak jak ona, miłością bezwarunkową. Felicję oczarował z miejsca. Nie przypuszczała, że kultura to tylko przykrywka dla jego niecnych planów, a w konsekwencji działań. Trudno było uwierzyć w to, że dla jej matki liczyło się jedynie to, by pozornie wszystko się zgadzało. Dla niej życie powinno się układać według planu, który ułożyła w swojej głowie. Ważne, żeby przed innymi to dobrze wyglądało, aniżeli córka była szczęśliwa. Fryderyk zawsze stał gdzieś z boku. Nie wtrącał się, ale zawsze wspierał swoje oczko w głowie, jedyną córkę. Nie mógł uwierzyć, jak jego ciężko zarobione pieniądze, wydobyły z jego żony pokłady takiej obłudy, kalkulanctwa na poziomie mistrza. Niejednokrotnie zadawał sobie pytanie, gdzie się podziała, ta postrzelona i pełna wigoru młoda dziewczyna o kasztanowych włosach. Z którą był w stanie kochać się na polanie w lesie. Pójść na spacer w blasku księżyca. Patrzeć na zachodzące słońce nad morzem. Gdzieś się to zatraciło, dlatego wycofał się i choć nie planował, poznał Gabrysię.
***
Fryderyk Gabrielę poznał w sanatorium. Ona wtedy potrzebowała wsparcia, jej mąż był ciężko chory. Nie chciała wyjeżdżać i go zostawiać, jednak córka obiecała, że zajmie się tatą. Poznali się na stołówce, gdy oblała Fryderyka zupą. Poślizgnęła się na plamie sosu i sunęła niczym łyżwiarka figurowa przed siebie, zbierając ofiary w ludziach po drodze. Zatrzymała się na Fryderyku, oblewając jego śnieżnobiałą koszulę.
– O rety! Wybacz! – Uśmiechnęła się tak serdecznie, że niejednemu z mieszkańców sanatorium zmiękłyby kolana. – Jestem taka zamyślona, roztargniona, przepraszam…
– Nic się nie stało, to tylko koszula. Powiem ci w sekrecie, że jej nie znoszę. Duszę się w tym. Moja żona kocha takie usztywnione formy, ja niekoniecznie – odparł wyraźnie rozbawiony.
– W rewanżu zapraszam cię na kawę i ciastko, a w gratisie zachód słońca w nadmorskich klimatach. Nie można zaczynać znajomości od zniszczeń, prawda?
– Racja – odparł z serdecznym uśmiechem.
***
Maciek wszedł na oddział szpitalny. Wiedział, gdzie ma się zgłosić i z kim porozmawiać. Zapukał do drzwi. Od progu niski, męski głos burknął wejść.
– Dzień dobry panie profesorze – powiedział stonowanym głosem młody adept.
– Dobry, dobry. Chociaż to akurat się okaże. Masz szczęście synu, że mam dług wdzięczności wobec Felicji, bo inaczej nie miałbyś czego tu szukać.
Maćkowi zapaliła się lampka. Milutko – pomyślał bezgłośnie. Kiedy ktoś nie znając człowieka, przekreśla go na starcie. Od progu masz stopy całować, że ktoś łaskawie cię przyjmuje, więc stul dziób. Jednak zaryzykował. Dał szansę. Pomyślał – miał zły dzień. Czuł, że ten staż będzie nie lada wyzwaniem, jednak nie sądził, że aż takim.
Cdn.
Czekam na ciąg dalszy……
Świetne opowiadanie! Czekam na ciąg dalszy