Jakiś czas temu, podczas rozmowy telefonicznej z przyjaciółką, usłyszałam od niej słowa napomnienia. Jedno proste zdanie, coś w stylu Dorota, za dużo narzekasz. Obie wiedziałyśmy, że u mnie życiowo ostatnio trochę pod górkę, jednak Beata odważnie wypowiedziała swoje spostrzeżenie, zamiast głaskać mnie po głowie. Po chwili dodała: — Podążaj za radością. Skończyłyśmy rozmowę, jednak słowa, które usłyszałam, zostały ze mną jeszcze na długi czas.
Na tropie radości
Wyjechałam na urlop. Pakując walizki, w ostatniej chwili zabrałam ze sobą, odkładaną już od dawna do przeczytania, książkę. Otwieram i czytam, a w niej proste przesłanie: Podążaj za radością. Dwa razy w dość krótkim odstępie czasu słyszę te same słowa. Myślę więc, że coś musi być na rzeczy. Zaczynam nurkować w swoje własne serce. Co z moją radością? Gdzie i dlaczego ją zgubiłam?
Postanowiłam niczym Sherlock Homs przyjrzeć się tej tajemniczej sprawie. Zaczęłam też modlić się, prosząc Boga o radość. I jeśli mam być szczera, to spodziewałam się, że w jakiś niewidoczny dla mnie sposób, nagle, poziom mojej radości w sercu zostanie podniesiony. Stało się jednak inaczej.
Sezon na choroby
Po powrocie z urlopu zaczęły się choroby. Od najstarszego dziecięcia począwszy, na najmłodszym skończywszy. Potem przyszła pora na mnie. Kiedy ja już zaczynałam czuć się lepiej, najmłodsza obudziła nas wczesnym świtem z objawami wirusa żołądkowego. Nie wyglądało to dobrze. Myślałam, że wylądujemy w szpitalu. I wtedy przyszedł przełom. Niebiański przełom. Zuzia usiadła i poprosiła o picie i jedzenie.
Poszłam do sklepu po świeże pieczywo. Był ciepły poranek. W sercu czułam ulgę, wdzięczność i…. radość. Byłam szczęśliwa, z tego co mi darowano. Szłam do sklepu, zamiast jechać karetką z dzieckiem do szpitala. W domu miałam czwórkę zdrowych dzieci. Sama byłam zdrowa. Ciepły wiatr owiewał mi twarz, słońce przesyłało pieszczotliwe całusy i uśmiechało się z góry.
Chciało mi się śpiewać i podskakiwać z radości. I nagle uświadamiam sobie, że to, z czego dziś się cieszę, miałam na co dzień w swoim życiu, tylko przestałam to doceniać. Myślałam, że żebym mogła się cieszyć, potrzebuję, by wydarzyło się coś więcej, niż to, co daje mi codzienność. I, mimo że nie jest to codzienność bez problemów, to jednak nadal jest w niej MNÓSTWO powodów do radości.
Obdarowano mnie
- Budzę się i widzę jej malutką twarz na poduszce obok.
- Syn przychodzi i chce porozmawiać. Opowiada śmieszne historyjki. Mamy super czas we dwójkę.
- Bolące kolano ostatnio trochę mniej dokucza.
- Bawię się na trampolinie z trójką moich maluchów. Zaśmiewamy się do łez.
- Zrywam czereśnie w ogrodzie. Drzewko obrodziło w tym roku. Myję owoce i zajadamy się nimi razem z dziećmi na tarasie.
- Posprzątałam kilka zaległych rzeczy i jest ładniej w domu…
Cieszę się z tego co mi darowano. Jestem wdzięczna za to, co otrzymałam. Wdzięczność pomaga doceniać, pomaga widzieć kolory. Podnoszę wzrok i dostrzegam piękno, które co dzień jest obecne w moim życiu. Podążam za radością w zwyczajnej niezwyczajnej codzienności.