Mówi się czasami, że każdy jest dla siebie sterem, żeglarze i okrętem. Dziś chciałam wziąć na warsztat to przysłowie i pokazać je na przykładzie tego, co przeżywam na co dzień i nie tylko.
Zepsuty statek
Wydaje mi się, że jest to dobre przysłowie w odniesieniu do mojej choroby. Tutaj znowu jak bumerang wraca słowo AKCEPTACJA. Przyszedł w moim życiu moment, kiedy sama świadomie musiałam zaakceptować swój stan. Jeśli chciałam żyć sama ze sobą w zgodzie i ze spokojem w sercu, nie miałam innego wyjścia. Od najmłodszych lat miałam świadomość, że mój statek się zepsuł z winy sternika, którym był lekarz. Nikt nigdy tego przede mną nie ukrywał. Zaakceptowanie stanu rzeczy takiego, jakim jest, pomaga mi dziś cieszyć się z najmniejszych rzeczy.
Niektórzy z Was mogą się zastanawiać, czy dziś, po dwudziestu czterech latach życia z porażeniem mózgowym mam pretensji do sternika i jego asystentów. Dla części z Was być może to będzie szok, ale NIE. Kiedy przychodzi pełna akceptacja, mija złość. Żeby nie było jednak tak różowo, to muszę napisać wprost, że mam momenty kiedy się wkurzam, że padło na mnie. Szybko mijają, ponieważ już dawno temu zdałam sobie sprawę, że obwinianie o mój stan kogokolwiek, spowoduje, że stanę się nie do wytrzymania.
Kiedy ster nie działa
Nie zawsze jest kolorowo i nigdy już nie będzie. Czasami, przy dużej frustracji, o lekarzu, który przyjmował mnie na świat, myślę: co za konował, urządził mnie do końca życia. Tak, zrobił to. Czy ja dziś mam prawo myśleć o nim źle? Być może nie, ale jednak czasami mi się zdarza. Przez jego błąd musiałam nauczyć się żyć inaczej, od małego życie nauczyło mnie, że trzeba walczyć o wszystko, co mam każdego dnia. Lekarz przekazał mi uszkodzony ster i powiedział: to teraz idź przez życie, już zawsze z problemami. Jako dziecko nie rozumiałam, co to znaczy, teraz mam tego pełną świadomość i… czasami bywa ciężko.
W obecnym momencie życia jestem dorosłym i w pełni świadomym swojego stanu i ograniczeń sternikiem okrętu. Staram się każdego dnia brać w ręce ster i płynąć w stronę wchodzącego słońca. Jestem w pełni wdzięczna za to, co mam i przyjmę z pokorą i wdzięcznością to, co los dla mnie przygotował. W momencie kiedy przyszła do mnie pełna świadomość mojego stanu, przyszła też wdzięczność. Zapytacie za co? Za prozaiczne rzeczy: samodzielne chodzenie, ludzi wokół mnie, mówienie, samodzielne trzymanie w ręku kubka, trzymanie głowy w pionie, samodzielną kąpiel, chodzenie do kina, restauracji, na mecz, usłyszenie każdego dnia głosu człowieka, którego kocham i możliwości odpowiedzi na jego pytanie. Jest milion takich rzeczy.
Coś nie poszło, ale działa
Mój życiowy okręt jest trochę zepsuty, bo musi być, dziś śmieje się, że jest tak z definicji. Kiedyś nie umiałam się z tego śmiać. Nauczyłam i każdego dnia uczę się na nowo sterować nawet tym uszkodzonym. Wiem, że nie jestem zbyt dobrym sternikiem, ale mój okręt nie ma nikogo innego do pomocy. Na koniec każdego dnia to ja zostaję sama ze swoimi myślami, planami na kolejny dzień i myślę, za co mogłabym być dziś wdzięczna. Uwierzcie mi, każdy ma powód do tego, żeby być wdzięcznym za wszystko, co dostaje w życiowym pakiecie.
Wszystko, co mamy, wkładamy na okręt i tylko od nas zależy, jak nim pokierujemy. My zadecydujemy, co chcemy zobaczyć za linią horyzontu. Na koniec każdego dnia to my wiemy, za co jesteśmy wdzięczni, a co jest jeszcze do poprawy przez kolejne dni. Nasz okręt wciąż płynie, czasami mamy tylko życiowe przystanki na ogromnym morzu, by odpocząć i zobaczyć co jest kawałek dalej. Pomyślnych życiowych wiatrów i dobrego kierunku dla wszystkich!
❤❤❤
Dziękuję! ❤️
Jestes wielka, uwielbiam czytac twoje „mysli”
😘😘😘😘
Dziękuję! Bardzo mi miło 😉
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa ❤️
Dobrze ze masz takie podejscie:) tak trzymaj