Witam wszystkich
Na wstępnie napiszę, że jest tu u Was tak pięknie! Zakochałam się w Salonie Kobiet!
Boję się, że mój list może wydać się dziwny, przy problemach innych, ale raz się żyje. Wzięłam duży oddech i piszę do Was, bo jestem w przysłowiowej kropce. Mam nadzieję, że nie obrzucą mnie błotem za to, co napiszę, ale … jestem kochanką. Zresztą on jest też dla mnie kochankiem, bo oboje mamy rodziny. Stoję właśnie przed decyzją życiową i może mi doradzicie coś mądrego. Wiem, zaraz wszyscy powiedzą, że rozbijam obie rodziny. Jednak nie prosiłam się o tę miłość. Zaskoczyła nas oboje. Nie jesteśmy gówniarzami. Jesteśmy oboje przed pięćdziesiątką. Nasze dzieci są już dość duże. Wiem, że czują, że coś się dzieje. Nie chcę ich dalej okłamywać. Córka zauważyła, że się zmieniłam, że rozkwitłam na nowo. Mąż chciał mieć na wzór matki żonę w domu, ale już po narodzinach syna się zbuntowałam i wróciłam do pracy. Odtąd nasze drogi zaczęły się rozmijać. On chciał niewolnika, a ja jestem zbyt niezależna. Zaczęły się kłótnie dosłownie o wszystko. Ciągnęłam dom i pracę. On wracał po pracy i całe dnie spędzał dalej przed monitorem komputera, choć wiem, że nie zawsze pracował. Dopiero teraz porównując obu partnerów widzę, że miałam jeszcze jedno dziecko w domu. A ja potrzebuję partnera, kogoś, kto spędzi ze mną czas, kto będzie dzielił się obowiązkami. Moje dzieci niejeden raz mówiły do nas: – Nie wiem, czemu wy się nie rozwiedziecie? Widziały mnie zapłakaną.
To dla dzieci całe życie jestem z mężem, ale teraz od prawie roku mam chęć odejść. Myślę, że dzieci to by nawet poparły. Nie wiem, jak zareaguje reszta rodziny. Moi rodzice nadal żyją i są tradycjonalistami. Jak ślub to do grobowej deski. Jak ja im to powiem? Mój nowy partner też ma dzieci, ale jego są starsze od moich, już niezależne. Partner już podjął decyzję o rozwodzie. Od lat ma rozdzielność majątkową z żoną, bo oboje mieli spory majątek. Składa papiery rozwodowe właśnie teraz, gdy ja do Was piszę. Wszystko wydaje się z jednej strony niby proste, ale z drugiej niesamowicie skomplikowane. Serce mi mówi, że zasługuję na drugą szansę. Jednak druga połowa mnie mówi, że przecież dzieci jeszcze potrzebują nas oboje. Choć mąż ma bardzo słaby kontakt z dziećmi to boję się, że rozwód będzie piekłem. Zaczynam być nerwowa. Na początku zachłysnęłam się miłością. Bardzo kocham nowego partnera. On jest cierpliwy i nie naciska na mnie. Jednak to ja zaczynam naciskać na siebie. Pomóżcie mi proszę, bo boję się, że oszaleję.
Iza
Droga Izo,
Hmmmmm… właściwie sama sobie już odpowiedziałaś na dręczące cię pytania. Ja spróbuję ten życiowy bałagan jedynie uporządkować. Kochasz i jesteś kochana. To najważniejsze, bo akurat miłość to ostatnia rzecz, jaką można w sobie zignorować. Nie będę tutaj wypisywała oczywistości, że najważniejsze, co czujesz, że każdy ma prawo do przeżywania najpiękniejszego uczucia, jakim można obdarzyć drugiego człowieka i od niego otrzymać, że taka szansa może się już nie przydarzyć… Izuniu, ty przecież to wszystko wiesz! Widać to czarno na białym w twoich słowach.
No więc te najważniejsze ustalenia mamy już za sobą. Teraz detale. Nie jestem mocna w doradzaniu, czy przejmować się tym, co powiedzą inni, czy nie. Prawdę mówiąc mało mnie w tej sprawie interesują opinie otoczenia, ale rozumiem, naprawdę, że wiele osób, tak jak ty Izo, boi się tej reakcji. Ale spójrz chociaż przez chwilę na swoją sytuację bez lęku o to, co inni powiedzą. Zresztą, szczerze mówiąc – niech rzuci kamieniem, kto nie zna się na zdradzie, kto jej nie przeżył. Jeśli są wśród nas takie osoby, (gratuluję im moralnej czystości i wierności zasadom!!!), ale ja do nich nie należę i takich wśród moich bliskich nie znam. Tam, gdzie miłość jest i zdrada. Taka jest głupia ludzka natura. I takie zaułki naszych losów.
Większość z nas ma doświadczenie zdrady, wie, jak dramatyczne i skomplikowane są to sytuacje: bycie zdradzanym, zdradzanie kogoś bliskiego, albo jedno i drugie. I ci, którzy to przeżyli i zakopali wszystko pod dywan – zazwyczaj najgłośniej krzyczą i najgorzej oceniają zdradzających. A to przecież nie jest taka prosta sprawa: trzeba patrzeć na krzywdy innych, przyjrzeć się temu, co zostawiamy za sobą – czy nasze małżeństwo ma w ogóle sens, czy dzieci poradzą sobie z naszym odejściem od partnera… Jasne, to wszystko decyduje o naszej ostatecznej decyzji. Ale dlaczego brać sobie jeszcze na głowę dylemat „co powiedzą rodzice tradycjonaliści”? Izo, jesteś przed pięćdziesiątką, dziewczyno, co to ma do rzeczy? Nie wierzę, że ich tradycyjne małżeństwo nigdy nie wjechało burtą na mieliznę zdrady. Ale w naszym kraju „tradycjonalista” milczy i udaje, że nic się nie stało. Zamiata pod dywan, wybacza i od innych żąda tego samego.
Myśl o sobie, swoich dzieciach i swoich uczuciach. Myśl, z którym partnerem będzie ci w życiu prawdziwiej i serdeczniej. Mąż, no cóż, sama opisałaś jak smutne macie małżeństwo. Może on też myśli/myślał o odejściu, może też chciałby dla siebie lepszej drugiej części życia? Czeka cię z nim rozmowa i jeśli będzie wystarczająco szczera – może tego się od niego dowiesz.
A na co TY czekasz? Na moment, kiedy będzie ci łatwiej odejść? Taki moment nigdy nie nadejdzie, bo to zawsze jest piekielnie trudne. Nawet kiedy dzieci już dorosłe i tego się spodziewają. Na co więc czekasz? Na akceptację bliskich? Jeśli cię kochają, to zrozumieją, co jest dla ciebie lepsze. Twój partner się rozwodzi, czyli myśli poważnie o waszym związku. Robi już ten trudny krok, teraz czas na ciebie.
Izuniu, życzę ci dużo odwagi i jeszcze więcej cierpliwości. Odwagi, byś powiedziała najbliższym czego chcesz i co czujesz. Cierpliwości, bo nie pogodzą się z tym od razu. To będzie trudna droga, wiele z nas po niej szło i tylko prawdziwa, głęboka miłość jest jej warta.
Kochaj i nie bój się, miłość dodaje odwagi. Mam nadzieje, że w twoim życiu to ona właśnie wygra.
Katarzyna
fot. Pexels