Dzień Dziecka minął, ale jego echa wciąż nie tracą na intensywności. Pozwólcie, że podzielę się z Wami moimi wrażeniami. Było tak… Rano umieszczam na fejsie jakieś baloniki z życzeniami dla małych, dużych i tych całkiem już starych. Ale kto z nas nie chowa na co dzień dziecka w sobie, powinien to zmienić. Lody, wata cukrowa, balony dmuchane helem, wycieczka do zoo. Któż z nas tego nie pamięta. Festyny, konkursy i kupa śmiechu. Uwielbiam te wspomnienia.
Jako dorosła – ale już mama – starałam się, aby był to dla mojego dziecka dzień szczególny. Aby on poczuł się szczególnie. Aby czuł, że to jego święto. Nie mówię tu o wspólnie spędzonym czasie, bo ten znajdowałam zawsze. Dla NIEGO! Nie było nic ważniejszego. Zawsze chwila, rano czy wieczorem. 5 minut. Ale tylko dla niego. Dziś, choć dorosły chłop, ale też mały upominek, jakaś niespodzianka. Czasem śmieszna, np. lizak, ale nie to się liczy…
Świętowanie vs. rzeczywistość
Z domu wychodzę w świetnym humorze, żeby za chwilę niestety zderzyć się z brutalnym światem. W automacie ładuję kartę miejską, która akurat dziś się skończyła. Na przystanku stoi mama z dwójką dzieci. Wiek mniej więcej 3 i 5 lat. Mama z córką żartują. Chłopak udaje łobuza. Ręce w kieszeni, krzyczy na dziewczyny: przestańcie gadać głupoty!!! Jednak dziewczyny, niepomne na te połajanki, nie milkną. Podjeżdża tramwaj z flagą ze słoneczkiem, sugerującą Dzień Dziecka. Dzieci się cieszą. Mały łobuz też się uśmiecha. Wsiadamy.
W środku mnóstwo dzieci. Dziewczynka w tiulowej spódnicy. Dzień Dziecka! Świętują. Motorniczy hamuje nagle i ostro. Łobuz mówi: ooo, ktoś tu się chyba uczy jeździć. Wszyscy, parskają śmiechem. Mała księżniczka w tiulowej spódnicy wrzeszczy, bo upadła. Rozumiecie? Nie płacze. Wrzeszczy! No to żeśmy poświętowali. Matka uspokaja ją bezskutecznie. Za chwilę do niej dołącza brat. Nie ma powodu, ale skoro ona płacze, to i on sobie popłacze. W ramach solidarności siostrzano-braterskiej. I tak sobie drą te małe mordki. Wysiadam. Mój dobry humor kurczy się jak wata cukrowa polana wodą.
Inflacja
Dookoła mnóstwo reklam. Tu cyrk, tam wesołe miasteczko, tam znów puszczanie baniek, festyn, bale, wata cukrowa, balony i tańce. Na Starym Mieście od 7 rano klown chodzi smutny, bo nie ma widowni. O losie!!! Serio?! O 7 rano chcesz dzieci zabawiać? Poczekaj chłopie, po południu porzygasz się od tej zabawy. W parku rozłożone jakieś radio. Będą robić wywiady z dziećmi. A to akurat fajne. Można się nieźle uśmiać. Mają już nawet jedną chętną. Mówi, że chciałaby dziś spędzić dzień z mamą, żeby były balony, mnóstwo zabawy, lody. Na koniec dodaje: i żeby nie było inflacji.
No fajne słowo. Borze szumiący. Nawet dzieci je znają. Taka sytuacja. Chcesz postraszyć dzieci, krzyczysz inflacja. Dzieciak chce klocki, nowy rower czy też jakąś pierdołę, którą za trzy dni rzuci w kąt. Mówisz: INFLACJA i każdy rozumie, że nici z zakupów.
Zabawa się rozkręca
Na mieście wymalowane twarze. Dumni rodzice, prowadzą żółwie, tygrysy, misie, kotki, pieski i inną trzodę chlewną za ręce. Cały przychówek uklejony watą cukrową, spocony, zmęczony. Czuję, że padną z tymi kolorowymi buziami i w tych tiulach, jak tylko przekroczą próg domu. I oby. W tym czasie matki będą masować skronie, próbując pozbyć się bólu głowy.
Mijam ulubioną kawiarnię, bo straszą od progu, że malowanie buziek bąbelków za free. Nie no, podziękuję jednak. Chcę się napić kawy w spokoju, a nie słuchać wrzasków i pisków, bądź też płaczu. Bo ten jeż jakiś taki… No, jaki qwa? Jak jeż. Dlatego wrzeszczysz jak poparzona?! Siadam w kawiarni obok. Zamawiam pączka z nadzieniem truskawka z szampanem. A co! Jak świętować, to na całego. Pączek smaczny, jednak nadzienia tyle, że usmarowałam się cała, jak niejeden mały smok czy wyjący jeż.
Przy stoliku obok mama ze swoją dorosłą córką piją kawę, jedzą też pączki i zaśmiewają się do łez. Każde zdanie zaczynają od: a pamiętasz? Zazdroszczę im trochę. Ja też pamiętam, ale nie mam z kim wspominać. Moja matka…a babcia, która mnie wychowywała, już nie żyje. Ale uśmiecham się na jej wspomnienie. Cudowna kobieta. Choć z perspektywy czasu popełniała wiele błędów, dalej jest kochaną babcią, za którą będę tęsknić. Nieprawda, że czas leczy rany. Im dłużej jej nie ma, tym bardziej za nią tęsknię.
Jadę autobusem. Drzwi się otwierają, do autobusu wpadają bańki mydlane. Każdy się uśmiecha. Dzieciaki piszczą. Podskakują, chcą dosięgnąć. Małemu darciuchowi bańka siada na nosie. Łapką ją przebija i drze się dalej. Tylko z innego powodu. Najpierw się darł, że nie może z wózka jej dosięgnąć, teraz się drze, że pękła.
Refleksja
Fajnie być dzieckiem. Mieć te ich problemy. Tęsknię. Wracam myślami. Choć na jeden dzień się zamienić. Żeby ktoś za nas podjął decyzję, zapłacił ratę do banku, rachunek za prąd, zrobił zakupy i zaplanował remont domu. Skosił trawę w ogrodzie, posadził rośliny na balkonie i umył auto. Wracamy do rzeczywistości. Jednak pielęgnujmy w sobie dziecko. Nie pozwólmy mu zniknąć. Miejmy tę dziecięcą radość życia. Warto się czasem pośmiać do rozpuku, poskakać w kałużach, obrazić się do nieskończoności i zjeść watę cukrową.
Pani Emilio, ja uwielbiam Pani spojrzenie na świat, ten dystans jest w moim guście;)