Kończę pracę dziś wyjątkowo wcześniej, bo już o 17. Cieszę się jak głupia. Jeszcze tylko zakupy i do domku. Weekend czas zacząć. Uśmiechnięta wchodzę do galerii, lecę na pięterko do cerfa i bum. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ludzie odzyskują dobry humor, stają się piękniejsi i bardziej pogodni, ja właśnie na odwrót, dostaję qrwicy na widok kolejki. Jasna d..a!!!!
Czy oni wszyscy na raz postanowili przyjść do sklepu? Za darmo coś dają?! Jak nic. Przecież to niemożliwe, żeby były aż takie kolejki. Pewnie znów 10 borowców w cenie 5 albo inne chipsy za 5.79 zamiast 5.99. ot promocja. Ale się nie rozpędzaj wredna babo. Jest promocja? Jest. A że 20 groszy. Ale jest. Żeby nikt nie powiedział, że kerfuś za darmo nie daje. 20 groszy nie ma znaczenia, dopóki ci ich nie zabraknie. Niektórzy za 20 groszy po rękach całują i tytuły nadają. A że możesz zostać jedynie kierowniczką albo kwiatem pustyni? No cóż. Jaka Ameryka, taka Merlin Monroe.
Wejść czy nie wejść oto jest pytanie
Zaczynam więc walkę z samą sobą. Wejść czy nie wejść? Oto jest pytanie. Analizuję szybko zawartość zamrażalnika. Pyzy, frytki. W lodówce gar z kapustą i zupa pomidorowa. Pierdzielę, obejdzie się. Już schodzę na dół, kiedy przypominam sobie, że śmietany nie ma. No ale jak w taką szaloną kolejkę?! Słyszę z boku: jutro nieczynne. Aaaa no i tu cię mam. Dlatego ten tłum oszalały tak plądruje kerfusia mojego. No i niestety zdaję sobie właśnie sprawę, że jak jutro zamknięte, to i moja rodzina głodem złożona, padnie jeśli nie podejmę wyzwania i nie wejdę w ten wściekły tłum.
Ludzie są agresywni, poddenerwowani.
— Bierze Pani ten schab? — syczy mi do ucha jakiś napakowany sterydami typ.
— Nie biorę, proszę.
Pier…lę, wolę kotletów nie jeść. Jeszcze by mnie gonił przez pół sklepu. Od razu sobie przypominam, jak ogłoszono lockdown i mi z wózka srajtaśmę ktoś podpie*rzył.
— Pani tak nie gmera w tych serach, bierze, co ma brać, bo każdy chce kupić. Przyszła i się zastanawia, jakby samochód kupowała.
Idę dalej, skręcam w alejkę z napojami. Za plecami słyszę rozmowę.
— A ta woda nasza gdzie?
— W dupie — odpowiada ukochany małżonek.
— Po co te nerwy?
— Bo zaraz mnie ch… strzeli
— Możesz mi pomóc?
— Zaraz ci qwa pomogę, ale ze sklepu wyjść!
Kobieta rozgląda się spłoszona na boki, czy ktoś słyszy tą wątpliwie miłą rozmowę. Współczuję, serio. Buc jeden. Bo to wina tej biednej kobiety, że tłumy dzikie plądrują sklep. Podejść tylko i uhhhhh…
Kosze pełne jedzenia
Pieczywa brak, trudno upiekę chleb rano. Wózki wyładowane po sam czubek. Jakby co najmniej wojna miała być, albo jakieś tsunami zapowiadali. Szok. To tylko jeden dzień. Potem kosze pełne jedzenia. Wyrzucone żarcie, wyrzucona kasa.
Jakiś dzieciak wrzeszczy wniebogłosy. Gil ciągnie mu się do pasa. Zapluty cały. Wrzeszczy, jak opętany. Chce jajko z niespodzianką. Matka też się drze, że nie dostanie. Wysadza go z wózka, zostawia wrzeszczącego na środku alejki z dżemami i odchodzi. Nietrudno przewidzieć, co nastąpi za chwilę. Matka chyba nie przewidziała. 3,2,1 jeb. Spadają powidła śliwkowe. Zaraz za nimi słoik nutelli i miód wielokwiatowy. Jeb, jeb, jeb słychać w całym sklepie brzdęk tłuczonego szkła. Matka zastyga w pół kroku. Odwraca się i kiedy orientuje się, że to jej bąbelek napier…la słoikami robi się zielona, czerwona i fioletowa. Obawiam się, żeby udaru nie dostała.
Wściekłość na jej twarzy zauważa smarkacz i zaczyna zwiewać, po drodze wywalając tekturowy regał z chipsami. Niezła zabawa. Smarkacza łapie za fraki ochroniarz i trzyma na wyciągnięcie ręki, bo młodzian wierzga, piszczy i pluje. Wrzeszczy oczywiście też. Widownia jest podzielona. Jedni biją brawo ochroniarzowi, drudzy patrzą z potępieniem na matkę, a niewielka grupa stoi ubawiona słodziakiem, który dokonał tego bałaganu.
Z wózka pełnego zakupów spada komuś śmietana. Oczywiście rozbija się na ziemi, brudząc wszystko i wszystkich dookoła. Winowajca robi w tył zwrot i spiernicza w sąsiednią alejkę. Idę po masło. Słyszę krzyk i naraz jebut. — Qwa mać Darek, dlaczego go nie pilnujesz?
Darek niezrażony odrzeka słodko — Jogurt wybierałem, głupia pi..o.
No cóż. Ahhh ta miłość…
Wybieram to masło, ktoś mi wjeżdża w dups*o koszem. Odchodzi jak gdyby nigdy nic.
— Może tak przepraszam, albo chociaż pocałuj mnie w d…
— Pocałuj mnie w d… — odpowiada natapirowane dziwadło i odchodzi.
Krew mnie jaśnista zaleje zaraz. Jak moja szefowa z praktyk w szkole dostanę zaraz pokręcenia żył i coś tam jeszcze, ale nie pamiętam. W końcu to było blisko 25 lat temu. W tym miejscu pozdrawiam Panią Elę. Jak ona pięknie klęła. Jak ona się wkur…ła, to wszyscy mieli przegwizdane. No ale prowadziła lokalny bar. Musiała mieć baba jaja, bo by jej na głowę te pijusy wiejskie weszli.
W alejce z jednorazówkami gość dzwoni.
— Jakie te worki miały być?
—…..
— Nie ma takich.
— ….
— Mówię qwa, że nie ma.
— ….
— To chodź qwa sama i kup ja, żeś taka cwana.
Odchodzę dalej. Widzę faceta, który patrzy na półkę z podpaskami. Od razu mi się go robi szkoda. Pamiętam jak swego czasu wysłałam swojego.
— Ale jak ze skrzydełkami? To ty latać będziesz?
— Tej karkówki poproszę, tak do kilograma.
— Ale karkówki nie ma, gdzie pani widzi?
— No tam, koło szynki.
— To nie szynka, to łopatka, a tam to schab.
Yhm, no brawo dla tej pani. Przypominam sobie, jak mój 4-letni syn pytał, gdzie rosną wątróbki, które właśnie zjadał ze smakiem. Ten sam poziom edukacji mniej więcej…
— Wybierz jakąś ładny ten boczek.
— A ty nie możesz, oczu nie masz? Ten nie, tamten nie, sam wybierz, ręce ci do dupy przyrosły? Krytykować to ty umiesz i polecenia wydawać. Znalazł się prezes qwa z bożej łaski.
— I znów z mordą, ty inaczej nie umiesz, tylko się kłócić, problemów szukać, jadem pluć.
— Idź do tej swojej małpy co ci tam lajkuje posty na fejsie, jej się wszystko podoba.
Widzę nadciągającą katastrofę, ale to taki moment, że wiesz, co się za chwilę zdarzy, ale i tak wiesz, że nie zapobiegniesz temu. I jebut. Ze 200 jajek leży na ziemi. Płynie wszystko. Po pani z obsługi i po bąbelku, który wbił się w nią z impetem, hulajnogą. Jaki trzeba mieć rozum, żeby do sklepu pełnego ludzi wypuszczać gówniarza na hulajnodze??? Madka oczywiście oburzona, bo jak ona go teraz dopierze, tego smarkacza i jak ona go w ogóle do domu zabierze, takiego usmarowanego. Najlepiej w worku na śmieci, jak rozumu nie masz głupia babo. Włosy i cerę będzie miał przynajmniej ładną hihi.
Nigdy więcej, aż do następnego razu
Wychodzę. Jeszcze tylko 40 minut w tej szalonej kolejce i koniec. Otwierają kolejne kasy. Na szczęście trafiam na panią Ewę moją ulubioną kasjerkę. Babeczka po 60 wiecznie uśmiechnięta z tymi wszystkimi: co słychać kochana, dawno cię nie widziałam itd.
Nigdy więcej obiecuję sobie w duchu, choć wiem, że za rok znowu się w konia zrobię, bo zapomnę i pójdę w największe bagno. I robię zakupy przez internet cicho spokojnie bez tłumu, nogi nie bolą, nie usłyszysz: pocałuj mnie w dupę i nikt koszykiem w ciebie nie wjedzie, ale jakoś te zakupy tak satysfakcji nie dają…